niedziela, 21 października 2012

12. Bolesna przeszłość...


Anna:

                   Są dni kiedy leżę skąpana w ciepłych promieniach słońca na soczysto-zielonej trawie bez żadnych zmartwień. Są też takie, które swą monotonicznością sprawiają, że  nie mam na nic ochoty. Zdarzają się też dni, o których chciałabym jak najszybciej  zapomnieć, wymazać z pamięci... 
                  Od incydentu w bibliotece minęły trzy dni. Teraz jest tak jakby nic się nie stało. Książka zniknęła, a wraz z nią owy skrawek papieru. Próbowałam ją odnaleźć, gdyż pomyślałam, że Pani Kino po prostu odłożyła ją na półkę po znalezieniu mnie w bibliotece. Mówiła, że leżałam nieprzytomna obok stolika. Powiedziała też, że powinnam się wysypiać gdyż to na pewno z przemęczenia. Ja zaś byłam innego zdania, ale nic nie powiedziałam...
                  Dwa dni zajęło mi przejście całej biblioteki. Obejrzałam grzbiety wszystkich książek i nic, tak jak by nie istniała. Postanowiłam, że spytam się mojej mentorki, czy nie wie co się z nią stało. Lecz dowiedziałam się tylko, że nie było tam nic prócz wypalonej do cna świeczki i kubka herbaty. Sama była zdziwiona, że tak po prostu sobie siedziałam nie mając żadnej książki w zanadrzu, tak jak miałam to w zwyczaju. Trochę mi to nie pasowało, przecież widziała mnie rano z tym tomem, lecz czy miałaby co przed mną ukrywać? Chyba nie... chyba...

* * * 

                 Właśnie teraz siedziałam na parapecie w oknie mojego pokoju obserwując krajobraz. Nie jedna osoba mogłaby powiedzieć, że pogoda jest koszmarna. Dla mnie była piękna... Bardzo intensywnie padał deszcz, kropelki orzeźwiającej H2O spadały na ziemię nawadniając okoliczną florę, która zachłannie czerpała życiodajną ciecz. Burza na zewnątrz z każdą chwilą nasilała się. Tak bardzo lubię jej dźwięk, wspaniale współgra z uderzeniami małych kropelek wody o dach. Uzupełnieniem tego piękna są świetliste wstęgi przecinające nieboskłon. Napawanie się tym widokiem należy do moich ulubionych zajęć. Uchyliłam okno by rozkoszować się tym nieziemskim zapachem skąpanego w deszczu świata. Wdech... i moje płuca od razu napełniły się rześką wonią mokrej roślinności... i wydech... Powtórzyłam tą czynność jeszcze kilkakrotnie... Niesamowite uczucie...
                 W pewnej chwili deszcz zaczął ustępować, burza zaś oddalała się coraz dalej na zachód. Kropiło bardzo delikatnie, więc postanowiłam wyjść na taras za domem, wzięłam ze sobą kubek wcześniej przegotowanej gorącej czekolady i koc. Usiadłszy na ławkę okryłam się dającym przyjemne ciepło kawałkiem materiału, upiłam łyk napoju i spojrzałam w niebo. Przez szare chmury nie było widać ani jednej gwiazdy. Tylko to było minusem dzisiejszej pogody... Owe małe punkciki świecące na nocnym niebie dawały ukojenie, oderwanie od rzeczywistości... Tak bardzo lubiłam ten widok, wysypanego światełkami świata.
                  W oddali słyszałam szum drzew, które delikatnie poruszały swoimi koronami wraz z wiatrem. Gdy się wsłuchałam w ten melodyjny dźwięk usłyszałam także szczekanie psa, puchacza i jeszcze kilka innych ptaków. Chodź dużymi krokami zbliżała się noc las tętnił życiem. 
                  Deszcz już prawie nie padał, więc postanowiłam zrobić rundkę w okół posiadłości. Swoje buty wzięłam w dłonie i poszłam na boso. Czułam jak stopy obmywa mi woda, a trawa delikatnie je łaskocze. Krople, które spadały z nieba spływały po kosmkach moich włosów. Popatrzyłam w górę, teraz obmywały moją twarz. Orzeźwienie w najczystszej postaci...
                   W pewnym momencie poczułam, że ktoś mnie obserwuje, ale kto to mógł być? Hmm... Lecz po chwili to uczucie zniknęło... Jak to? Czyżby mi się to zdawało? Nie miałam pojęcia o co chodzi. Gdy rozejrzałam się wokoło zobaczyłam sowę, siedzącą na drzewie koło kilu krzaków miłorzębu japońskiego (rośliny nagonasiennej klasy II MIŁORZĘBOWE oczywiście męskiej odmiany bo żeńska wydziela nieprzyjemny zapach, kto ma rozszerzoną biologie ten wie). Czyżby to wyżej wymienione zwierzę spowodowało u mnie tego typu odczucia? Nie sądzę by tak było... ale jestem taka przewrażliwiona ostatnimi czasy. Może to jest przyczyną...
                   Starczy tego spaceru, trzeba wracać. - pomyślałam i zaczęłam iść do domu... i znowu to uczucie... coś tu jest nie tak... Postanowiłam przyspieszyć kroku. Za mną rozległ się dźwięk czyjegoś głosu... 
- Hehe... Znalazłaś księgę, tak? ... Pamiętaj Anno oni Cię oszukują... - mówił, słyszałam tylko młody męski głos, nie widziałam kto to mówi nie mogłam też czytać w myślach tej osobie... , ale dlaczego? Czyżby był to wyszkolony medialnie chłopak, który potrafi zamykać swój umysł?
- Miło było, ale pozwól, że Cię opuszczę. Musisz odpocząć Anno. - dodał po chwili.
- Kim ty... - zaczęłam mówić, ale mi przerwał.
- Wszystko w swoim czasie. - po tych słowach chciałam jeszcze dowiedzieć się kto to był, ale nic nie odpowiadał, a uczucie obserwowania zniknęło zupełnie, więc mogłam być pewna, że nie zwariowałam...
                     Szybkim krokiem wróciłam do posiadłości. Całą drogę nie mogłam zapomnieć o tym co się stało. Kim był ten chłopak i skąd znał moje imię? "Hehe... znalazłaś księgę, tak?... Pamiętaj Anno oni Cię oszukują." - zacytowałam jego słowa w myślach... Skąd on wie o tej książce?... Hmm... Nie miałam zielonego pojęcia. Druga sprawa, kto mnie oszukuje?
                    Na żadne z tych pytań nie znałam odpowiedzi. Więc postanowiłam pójść spać więcej już się nie dowiem. Od tego mogę się tylko nabawić migreny...

Yoh:

                  Minęły już cztery dni od kiedy obudziłem się z krzykiem. Lecz do tej pory nie mogę zrozumieć co było tego przyczyną. Czy ja wariuję? Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić... Kurczak... 
                 Właśnie jestem w drodze do domu ze szkoły. Wybrałem pieszą wędrówkę, taka dzisiaj piękna pogoda. Świeci słońce... po prostu super... Po wczorajszym deszczu nie ma ani śladu. Lubie deszcz, ale te ciepłe promienie słońca na twarzy mmm... wprost cudownie. Manta nie mógł mi dzisiaj towarzyszyć gdyż miał do załatwienia jakieś sprawy rodzinne. Więc zostałem sam, nie sprawiało mi to żadnej trudności... byłem do tego przyzwyczajony...
                 I znowu powróciły te pytania, pytania na które nie znalazłem odpowiedzi... Musze wreszcie coś z tym zrobić... Kurczak... no... W tej chwili wpadłem na świetny pomysł... Babcia... ona będzie wiedziała o co chodzi. Więc postanowiłem spakować się i od razu wyruszyć do Izumo. 

Anna: 

            Każda z minionych nocy napawała mnie strachem... , ale ta... Gdy tylko o niej pomyślę przechodzą mnie dreszcze... Czemu to mnie zawsze spotykają takie rzeczy? Najpierw wizję, później ta dziwna znikająca książka, następnie ten chłopak, a teraz znowu te koszmary... Czy ja nie mogła bym mieć normalnego życia? Co ja takiego zrobiłam, że los nie da mi nawet chwili wytchnienia? Westchnęłam... Skutkiem tego natłoku emocji jest mój wygląd... Podkrążone, czerwone oczy... i do tego strasznie wychudłam... Ogólnie całe moje ciało potrzebowało ożywienia... jakiegoś zastrzyku energii...
                  Gdy byłam w takim stanie do pokoju weszła pani Kino.
- Boże... dziecko co ci się stało? - powiedziała, gdy przekroczyła próg mojego pokoju. Mimo, że była ślepa wiedziała co się ze mną dzieje... Wyczuwała też strach...
- Nie, nic wszystko w porządku. - próbowałam zamaskować te wszystkie uczucia, ale byłam tak bardzo roztrzęsiona, że wcale mi to nie wychodziło...
- Nie gadaj bzdur moja droga. To nie pierwszy raz, prawda? - ona już dawno wiedziała...
- Tak proszę pani. - powiedziałam smutno.
- Mam pomysł Anno. Po obiedzie powinnaś wybrać się do Aomori, mieszka tam moja przyjaciółka Kazumi Kinashita. Jest Itako i Onmyouji co pozwala jej wiedzieć więcej. Mam już pewną koncepcję. Ona powinna upewnić mnie w moich przekonaniach.
- Dobrze. - powiedziałam cicho, a wiec jadę do Aomori... Miejsca, w którym wszystko się zaczęło....

* * * 

                      Była godzina 14 kiedy zaczęłam się pakować. Nie miałam pojęcia kiedy wrócę, może jutro, a może za miesiąc... , ale czy dam radę? Z tym miejscem nie mam ani jednego miłego wspomnienia. To tam przyszłam na świat...
                      Od najmłodszych lat kiedy mieszkałam w Aomori byłam wyrzutkiem społeczeństwa... Nawet moja rodzina... ona... nigdy mnie nie chciała... To zaczęło się kiedy miałam sześć lat... Wtedy całe moje cało opanował wzrok duszy... Słyszałam głosy... Widziałam dziwne postacie... Nie wiedziałam kim one są, teraz już wiem ... to były... Demony Oni... Każdego wieczora modliłam się, żeby przestały... , że ja już dłużej nie wytrzymam... , ale nic to nie dało. Oni nie odstępowali mnie ani na krok, szepcząc mi do ucha niewyobrażalnym głosem, głosem nie z tego świata... "Zabij!" , "Zabij!" , "Nie jesteś nikomu potrzebna." , "Przecież słyszysz, własna matka cię nie kocha." , "Zabij! Po co ci oni, zabij!" . Z ledwością dawałam radę... aż do tego felernego dnia... Wtedy to usłyszałam... "Oddajmy ją!" - mówił mój ojciec , "Po co nam taki bachor." - myślał ... "Ale komu?" -mówiła moja matka ,  "Mam dosyć tej małej."- myślała... I wtedy to się stało... znowu usłyszałam te głosy, głosy demonów : "A nie mówiłem... Heh... Ludzie są tacy głupi..." Zaczęłam płakać... Nie wiedziałam co mam robić ... "Słyszała nas!" - powiedzieli moi rodzice. Bariera, która nie pozwalała mi czynić zła pękła w mgnieniu oka.  Nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje. W okół mnie pojawiło się jeszcze więcej Oni-ch, wraz z nimi pomieszczenie pochłonął ogień... Usłyszałam tylko krzyki domowników... Widziałam jak ich ciała zamieniają się w popiół. Nienawiść do nich rosła z każdą chwilą... , ale gdy wszystko się skończyło, ona także zniknęła... Byłam wolna, ale czy na pewno?....

* * *

                    Teraz jestem innego zdania.... Jestem po prostu mordercą...  
   
* * * 

Strach, w oczach moich ofiar...
Ból, przeszywający ich ciała...
MORDERCA...
MORDERCA...
MORDERCA...
MORDERCA...

* * *

                     Ohayo :D Już 12-ty rozdział za nami, a wiecie dwunastka to taka fajna liczba. (Z wiadomych przyczyn) Podobała się notka? Pozdrowionka :*

sobota, 13 października 2012

11. z pozoru zwykły dzień, ale czy na pewno?


Yoh:

                  Bywają chwile w życiu, których nie potrafimy jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Tak po prostu bum... i jest... Można byłoby pomyśleć, że tak musiało się stać. Może to jakiś znak? Lecz... co mogło spowodować tę...


* * * 
                 Właśnie jesteśmy w drodze do szkoły.Droga do owej placówki oświatowej nie należy do krótkich, nawet gdy w grę nie wchodzi piesza wędrówka. Nawet naszym amerykańskim środkiem lokomocji, który jest tak bardzo punktualny (w innym znaczeniu tego słowa =='), zajmuje to szmat czasu, około 30-50 minut. Zależy to od dwóch najważniejszych czynników. Po pierwsze... wielkie miasto to wielu mieszkańców, jak wielu mieszkańców to wiele zakładów zatrudnienia ("I tylko praca i praca, bo to się opłaca"- cytat z filmu/bajki "Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków" ) , a do każdego z nich trzeba się jakoś dostać i tak o to nasze piękne Tokio zamienia się w jeden wielki sznurek różnych środków transportu drogowego. Drugim problemem jest kierowca. Nie, nie zrozumcie mnie źle, nie żywię do tego typu ludzi jakiejś urazy... po prostu... zachowanie owego prowadzącego tak wspaniały autobusik jest miejscami dziwne. Są dni kiedy wsiadamy do środka, oczywiście mówimy "Dzień Dobry"... Luzik, bluzik i powaga... Zajmujemy miejsca i zaczyna się nasza podróż do szkoły. Kierowca zaś ni z gruchy, ni z pietruchy naciska pedał gazu i w szkole jesteśmy w 30 minut. innym razem zaś wszystko jest podobnie do momentu gdy ruszamy. facet po prostu jakby zapomniał gdzie dodaje się gazu... ==' (może mu narysować? ) 
  


FRAGMENT NIE DOTYCZY NOTKI .
CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!
MOŻE UKAZYWAĆ MOJĄ CHORĄ WYOBRAŹNIE. 
Ja: Oj już dobrze przepraszam, że się wcinam w tak interesującą wypowiedz Yosia. Powieście mnie za to, ale no już nie mogłam się dłużej powstrzymywać. Przypomniała mi się jedna naprawdę amerykańska akcja. To zaczęło się wczoraj gdy moja mała kuzyna oglądała bajkę pt.: "Barbie i sekret wróżek" i tak na szczęście, albo nieszczęście dzisiejszej notki, ja musiałam wtedy wparować do pokoju. Siedziałam na kanapie wcinając krakersy aż usłyszałam, że ta cała Królowa Wróżek mówi coś w stylu "pokarz, że jest z ciebie wartościowy wróż..." ==' Na początku pomyślałam WTF... ? Wróż ... heh (zadławienie krakersem) . Wiem, że to taka odmiana wróżki płci "MĘŻCZYZNA", ale czy to nie brzmi tak jakoś amerykańsko?... W-R-Ó-Ż ... no po prostu jak to słyszę to nie mogę przestać się śmiać. W tej samej chwili moja chora wyobraźnia wykreowała sobie muchę. Wiem, wiem co powiecie "Co ma piernik do wiatraka?" No wiecie taki młyn ma wiatrak, a w młynie robi się mąkę, a z mąki pierniczki według przepisu CarpeDiem najlepsze (do smaku należy dodać gram miłości ==" ) , a wracając do muchy, to wróżki też mają skrzydła, ale nie o to mi chodzi hmmm... jak brzmiałby mężczyzna do muchy... Myśli , myśli, myśli....  mu, Mu, MU ... ... MUSZ .... No właśnie! I w ten czas oczy zrobiły mi się wielkie jak pięciozłotówki... . I tak zakończyły się moje przemyślenia pt.: " Wróż i musz podobieństwa i różnice".
KONIEC!

Yoh:

                       No więc nasz kochany kierowca autobusu nr 101 zatrzymywał się przed każdym przyjściem dla pieszych. Nawet gdy żadna żywa istota (lub mniej) nie chciała przejść. Wtedy jazda trwała do 50 minut, w skrajnych przypadkach dłużej... 
                       Dzisiaj zaś mamy dzień z sytuacją B, jeszcze chwila i oszaleje. Zaraz ślimak nas prześcignie! == Obaj byliśmy tak znudzeni jazdą, że nie mieliśmy siły rozmawiać. Aż żałuję, że nie spóźniliśmy się na autobus. Teraz bylibyśmy w połowie drogi do szkoły, już dawno minęlibyśmy poruszającego się żółwiem tempem busika. Nieraz nawet zastanawiam się czy nie wysiąść po prostu i pójść na pieszo (albo zrobić napad na autobusiaka i przejąć władzę absolutną. Chodź nie widzę Yosia za kierownicą, no po prostu do niego nie pasuje, a druga sprawa to czy on w ogóle potrafi kierować wielką maszyną na czterech kółkach. Nie, nie chodzi mi tu o wózek sklepowy ==" ). No, ale powiedziałem sobie tak : " Przecież nie dam się pokonać jakiemuś tak środkowi lokomocji miejskiej. Zostaje!". I z tego właśnie powodu już dano z tond nie uciekłam.
                       Z wiadomych powodów podróż minęłam nam w ciszy. Ja przez cały czas patrzyłam przez szybę. Krajobraz za nią wyglądał jak by sam się poruszał, a nie ja w tym... (czymś jadącym 20 km\h) Cicho westchnąłem...  Patrząc na tą sytuację z innej strony, bardziej optymistycznej to może spóźnimy się na pierwszą lekcje i nie będę pytany. Nie chodzi mi o to, że się nie uczyłem, ale pan profesor od fizyki po prostu się na mnie uwziął. ( Nie zrozumcie mnie źle to nie tak, ze nie lubię fizyki. Wręcz przeciwnie bardzo, ale to był pierwszy przedmiot jaki przyszedł mi do głowy, a wiecie pierwsza myśl najtrafniejszą być) . Nie ma lekcji gdyby nie powiedział tych trzech jakże oczekiwanych słów ==' : "Asakura do odpowiedzi." Co ja mu takiego zrobiłem? Przecież grzecznie sobie siedzę w ławce, nie przeszkadzam. No tak, zdarza mi się przysnąć, ale to nie koniec świata. Kurczak... no naprawdę świat się nie zawali jak sobie podrzemię.  
                     No więc całą tą męczącą podróż spędziłem na rozmyślaniu nad sensem swojego istnienia i jak tu po takich przeżyciu nie spać na lekcjach?!
                     Łaskawi bogowie wysłuchali mojej modlitwy. Nie wiem jak to się stało, że dojechaliśmy tak późno. (Bo ja tak chciałam) Gdy przekroczyliśmy próg szkoły była przerwa po pierwszej lekcji. Heh... ale mi się fuksnęło , przecież nie mogą mi nic zrobić. Nie moja wina, że kierowca autobusu ma swoje humorki i babunia z laseczką by tu była wcześniej ( z całym szacunkiem dla babć). Takim też sposobem naszą pierwszą lekcją tego pięknego piątkowego poranka będzie historia. Więc skierowaliśmy się pod drzwi o dźwięcznej nazwie "gabinet Historyczno-Geograficzny". Gdy byliśmy już na miejscu zadzwonił dzwonek. Po chwili zjawił się tez nasz profesor od wyżej wymienionego humanistycznego przedmiotu, pan A.W. Po wspólnym przywitaniu, spakowaniu obecności przez nauczyciela. Oznajmił nam, że piszemy KARTKÓWEJSZYN i mamy wyciągnąć karteczki. (heh... no tak właśnie mówi mój profesor od historii) Kurczak... Oczywiście nie obyło się bez jęków.
- Ale proszę psora... - mówił jeden z uczniów 
- Żadnych "ale" , Dzień bez kartkówki to dzień stracony-odparł (tak też mówi).
                     Po napisaniu kartkówki, lekcja mijała dość szybko.
- Jeszcze 5 minut do końca lekcji, więc napiszcie zadanko domowe.- cała klasa przyjęła tą wiadomość bardzo entuzjastycznie... - "Nauczę się z dwóch ostatnich lekcji do upragnionej piątkowej kartkówejszyn" - (dosłowny cytat z mojego zeszytu) i tym optymistycznym akcentem zakończyliśmy lekcje.  Reszta lekcji minęła nam normalnie i nic niezwykłego się nie zdarzyło, jeżeli normalne można nazwać życie szamana. Zwykły dzień w szkole. Wiecie co najbardziej lubię w piątkach? Tak, tak macie racje, że po nich zawsze mamy weekend... po prostu żyć nie umierać.


* * *

                    Wieczorem, jak to wieczorem patrzeliśmy razem z Mantą w gwiazdy. Te małe świecące punkciki na niebie od zawsze wydawały mi się jakieś magiczne. Gdy patrzyłem na nie, wszystkie smutki opuszczają moje ciało... czuję się wtedy taki lekki...
Po kilkunastu minutach Manta musiał wracać do domu, więc zostałem samo... Westchnąwszy, przeciągnąłem się dwa razy... Zrobiłem się strasznie zmęczony, no cóż chcąc, nie chcąc trzeba było iść spać... Co ja mówię, oczywiście, że chcąc... Spanie jest jednym z moich ulubionych czynności... 


* * * 

                    Boże... co to było do jasnej kuręcji... Nic z tond, ni zowąd poczułem niewyobrażalny ból przeszywający mnie na wskroś... Bezwiednie popatrzyłem na zegarek była godzina 6:38... Wiedziałem, że ten ból nie był przypadkowy... lecz nie miałem pojęcia co mógł oznaczać...


* * *

Dwie dusze,
których połączenie związane jest z więzami krwi.
Dwie dusze,
które czują to samo.
Dwa światy,
których zły los nie chce złączyć...

Teraz już mija, Przeszłość minęła,
przyszłość nadejdzie, gdy Dwa Jednym będzie.

 * * *
_________________________________________________________________________________
                   Ohayo :D Mam nadzieję, że notka się podobała... Teraz muszę się Wam pochwalić jaki fajny napis miałam na kisielku... Kupiłam sobie kisielek do kubeczka... Przyszłam do domu i oczywiście od razu chciałam go wszamać... Więc wstawiłam wodę itd... Gdy tak sobie już go jadłam, czytając instrukcje zrobienia go na opakowaniu... Oczywiście jak to ja nie trzymałam się jej... Wzięłam kubek, w którym mieści się 300ml wody, a miał być taki o pojemności 250 ml... Kurczak... Ale do rzeczy, na przedniej stronie owego opakowania była naklejka... "Odklej mnie!" ... No to oczywiście nie byłabym sobą gdybym jej nie odkleiła... przecież ona tak bardzo chce być odklejona ^^ . Więc po wykonaniu wyżej wymienionej czynności, pod nią zauważyłam napis... : "W życiu chodzi o to, by być trochę niemożliwym." Oczywiście całkowicie się z tym zgadzam... 
                  No dobra nie zanudzam już, więc do następnego... Buziaki :) 

sobota, 6 października 2012

10. Jak najdalej...


* * *

"Na Sen"
Jan Andrzej Morsztyn
           
Sen z śmiercią, brat z siostrą,
    Wiodą zwadę ostrą:
Ta wegnała Zosię w ciemne kraje,
[A] ten mi ją na noc w myśli daje.
    Słońce zazdrościwe,
           Czemu mię budzisz
I żałościwe
Myśli krótką pociechą łudzisz?
        Ranne twe wstanie
     Smacznie mi rwie spanie.

     Chciałem ją ułapić
I mile obłapić,
    Lecz konterfekt, który-m miał za żywy,
Nie był, tylko dym i cień prawdziwy.
Krótko tej pociechy,
   I widzę prawie,
Że me uciechy
Przez sen tylko są, a na jawie
   Za weściem słońca
Nie masz bólu końca.

Dokądże umykasz
        I z oczu mych znikasz?
        Przynajmniej choć tą zmyśl[o]ną twarzą
Uśmierz żale, co się we mnie żarzą!
Postój, me kochanie,
Albo mię z sobą
  Weź, albo spanie
Osłódź wdzięczną swoją osobą!
Zawieram oczy,
Czekać cię ochoczy.

Anna:

                           Czym jest nienawiść? Encyklopedie opisują to jako bardzo silne uczucie niechęci wobec kogoś lub czegoś, często połączone z pragnieniem by obiekt nienawiści spotkało coś złego. Nienawiść bywa przeciwieństwem miłości i opisywana jako męczące uczucie, następujące w wyniku bólu związanego z uczuciem zranienia, zemsty, wrogości... Jednak dla mnie nie jest męcząca, jest sposobem za życie. Sposobem, próbą egzystencji z tymi wszystkimi istotami. Raną się nawzajem, zabijają... to śmieszne. Co może zrobić człowiek innemu człowiekowi. Moim zdaniem nienawiść jest dobra, ale puki nie kieruje się jej do konkretnej osoby. Tym najbardziej możemy zranić, rozpadając świat na miliony małych kawałeczków...
                          Gdy rano pierwsze promienie słońca muskają delikatnie moje zaspane powieki karząc im się otworzyć ukazuje mi się wizja, wizja krwawego mordu, wielkiego rozlewu krwi,  ale to nie pierwszego lepszego, tylko zbrodni, która zmieniła mnie diametralnie. Zbrodni na najbliższych, zbrodni mojego wykonania... Na początku strach, nienawiść były tak ogromne aż namacalne. Ogień jako narzędziem zbrodni. Krew, krzyk i cierpienie- jego skutkiem. Później niewyobrażalna pustka, pustka w sercu, życiu. Pustka którą nie można wyrazić słowami. Niewyobrażalna otchłań, którą sama sobie zapewniłam... od której nie ma ucieczki. Jedynym ukojeniem może być.... śmierć...

* * *

                            Obudziłam się cała zalana potem, owe wizje nie chcą dać mi spokoju.. Nie wróć... to przecież wspomnienia z przed ośmiu lat., kiedy to całym moim ciałem targały emocje. Westchnęłam, nie wiem jak uporządkować sobie życie, jak dalej egzystować w świecie pełnym zła...
                           Powoli wstałam z łóżka, mogłam już pożegnać się z krainą snów, na pewno nie zasnę... Westchnęłam... Popatrzyłam na zegarek była godzina 5:48, wszyscy w posiadłości jeszcze śpią, gdyż generalna pobudka jest o 7:00. Westchnąwszy jeszcze raz postanowiłam wziąć zimny prysznic.
                           Chłodne kropelki wody bombardowały delikatnie moją twarz. Na początku całe moje ciało atakowały dreszcze, lecz po chwili przyzwyczajenia stały się przyjemnym doznaniem. Spływająca cienkimi stróżkami H2O była ukojeniem, oderwaniem od rzeczywistości chodź na krótki moment.
                          Skończywszy kąpiel zeszłam na dół by zrobić sobie zielonej herbaty z mandarynką ( Firmy TeaValley, polecam jest amerykańska). Po drodze zaszłam jeszcze do swojego pokoju by wziąć książkę. gdy byłam już w kuchni przy wielkim drewnianym stole zobaczyłam panią Kino.
- Witam cię Anno. - powiedziała gdy tylko przekroczyłam próg wielkich drzwi.
- Witam. - powiedziawszy to skłoniłam się nisko.
- Widzę, że znowu wstałaś wcześnie. - powiedziała dopijając ostatni łyk orzeźwiającej cieczy.
- Tak.
- Anno wiedź, że zawsze możesz liczyć na któregoś z domowników. My traktujemy Cie jak byś już była członkiem rodziny.
- Tak wiem. - odpowiedziałam, ale i tak nie chcę ich martwić, chodź pani Kino wyczuwa to, że coś się ze mną dzieje lecz czeka aż poproszę o pomoc. Są chwile kiedy myślę, że nie dam rady, ale nie mogę sobie pozwolić na słabość , to mogłoby się źle skończyć. Zrobiwszy napar, z książką pod pachą skierowałam się do biblioteki.
                         Pomieszczenie było bardzo ciemne, przez małe, wąskie okno wpadało bardzo mało naturalnego światła. Lubiłam to miejsce, od kiedy byłam małą dziewczynką. Z każdej strony ogromnego pomieszczenia ustawione były dwumetrowe regały, po brzegi wypełnione najznakomitszą literaturą. Był to jeden z największych zbiorów książek na świecie. Liczył 2 564 689 tomów. Ową rodzinną bibliotekę założył pierwszy z Asakurów 1000 lat temu. Podobno jego moc i potęga nie miały sobie równych. To bardzo intrygujące...
                         Do kiedy sięgam pamięcią zawsze lubiłam czytać. Przesiedziałam tu ponad połowę swojego życia. Przysiadłam się do małego stoliczka w samym środku biblioteki. Nigdy nie lubiłam sztucznego światła lampy. Więc zawsze miałam przygotowane tu świeczki. Owe światło zawsze mi wystarczało. Płomień wzmacniał się z każdą sekundą swojego istnienia. Ten widok zawsze mnie urzekał. Mogłabym tak bez końca wlepiać wzrok w ogień. Przysuwając bliżej dłoń czułam nastające ciepło bijące od płomyka. Lubiłam także zapach który wydawał topniejący się wosk, który delikatnie spływał po ścianach okrągłej świecy.
                        Położyłam kubek z parującą herbatą na stoliku, zrobiwszy to samo z książką przysiadłam się do niego. Owy tom znalazłam kilka dni temu, kiedy szukałam coś o podświadomościach medium. Po prostu wypadła pod moje nogi o mało co nie przewróciłam się o nią. Postanowiłam, że ją przeczytam, bo czemu nie...  Ostatniej nocy przeczytałam kilka stron tomu, który swą tajemniczością bardzo mnie wciągnął. Otworzyłam ją  więc na 48 stronie. Bardzo zainteresował mnie jeden fragment księgi:

                                      „Gdy lato się z Zimą rozejdą w Jesieni,
                                                   Sekretu mrok Słońce w sens jasny przemieni.
                                                   Gdy Lato od Zimy na zawsze odejdzie,
                                                   Rozpadnie się Księga i Świat w gruzach legnie.
                                                   Lecz jeśli połączą się znów Pory Roku,
                                                   Na wieki trwać będzie Porządek i Pokój."
                                                  Te Słowa zapisał H. Asakura.
                                                  Sens Głębi odnajdziesz w sercu swym.

Przeczytałam te słowa na głos lecz półszeptem. Wydawały się być jakieś inne od całości tekstu, chodź nie potrafiłam wyjaśnić tego uczucia.
                       W pewnym momencie książka tak po prostu wyleciała mi z rąk, nie wiedziałam dlaczego tak się stało czyżbym była aż tak roztrzęsiona? No cóż chyba jestem niezdarą... Podniosłam niesforną książkę, w tej chwili wypadła z niej mała, pożółkniała karteczka. czas zadbał o to by niemożna było prawie nic z niej odczytać. Odszyfrowałam tylko kilka słów między zamazanym tekstem:


 
Powtórzyłam słowa głośno, by móc odgadną ich sens.
- Qui nunc ... , ... transit, postea ... , duobus ... . - Napisane było to w starym szamańskim języku ( u mnie tym językiem będzie łacina) . Teraz powtórzyłam te słowa na swój ojczysty język.
- Teraz już ... , ... minęła, przyszłość ..., gdy Dwa ... . - Lepiej było by gdyby widoczny był cały tekst.
- Teraz już ...- hmm może chodzi o teraźniejszość, ale na pewno nie tą w tych czasach tylko tą gdy były pisane te słowa... O co może tu chodzić? Gdy tak zastanawiałam się na początkiem tej dziwnej wypowiedzi, poczułam, że tracę siły. Tak jakby coś wysysało energię życiową z mojego ciała. Przeszył mnie niewyobrażalny ból, przed oczami zobaczyłam dziwne światło. Które wcale nie oślepiało, wręcz przeciwnie uleczało zmęczone oczy. Nagle owe światło zaczęło gasnąć, od tej pory widziałam tylko ciemność...

* * *

Qui nunc it praeteritum transit, postea pervenerit, duobus erit.

Qui nunc it praeteritum transit, postea pervenerit, duobus erit.

Qui nunc it praeteritum transit, postea pervenerit, duobus erit.

                     Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. W okół mnie zaczęły wirować litery, które chwilę później tworzyły wyrazy, wyrazy zaś zadnie:  Qui nunc it praeteritum transit, postea pervenerit, duobus erit. ...Zaraz, zaraz tak właśnie zaczynały się słowa na tej kartce... Teraz widziałam cały tekst :
Teraz już mija, Przeszłość minęła,
przyszłość nadejdzie, gdy Dwa Jednym będzie.
- Teraz już mija, Przeszłość minęła, przyszłość nadejdzie, gdy Dwa Jednym będzie. - powtórzyłam te słowa na głos. O co tu chodzi? Jak Dwa może być równe jeden... Jak...

* * *

"Słońce Cieniowi w oczy zajrzy ninie
i odda xięgę - albo Święty zginie.
Blizna Ciemności wtenczas się zagoi,
gdy Krew Dziecięcia cały Świat zespoli. "
Te Słowa zapisał H. Asakura.
Sens Głębi odnajdziesz w sercu swym.