sobota, 8 grudnia 2012

14. Spotkanie + legenda ^^


MOJA LEGENDA:

„Legenda drzewa, ono skrywa największe uczucie…”

                             Ta historia zaczęła się w małej rybackiej wiosce. Tam ludzie byli blisko związani z naturą. Harmonia i porządek widoczne były na porządku dziennym. Od innych okolicznych osad wyróżniała się pomnikiem boga Ebisu1  w samym swoim sercu.
                             Mieszkała tam starsza kobieta. Miała na imię Keiko i była uważana przez mieszkańców za Miko2. Miała ona syna imieniem Yoh,który po zmarłym ojcu  odziedziczył zdolność Onmyouji3  . Można było spotkać tam także pewną dziewczynę, choć prawie nikt nie znał jej imienia. Nie pojawiała się też często w centrum wsi, gdzie tętniło życiem. Unikała zatłoczonych uliczek, ale to nie znaczyło, że nigdy nie wychodziła z domu, choć niejedna osoba mogłaby stwierdzić, że właśnie tak było.

* * *

                              Pewnego pięknego wieczoru, gdy słońce leniwie chowało się za horyzontem by ustąpić miejsca srebrzystej tarczy wiosennego Księżyca. Niebo wyglądało fenomenalnie, mnóstwo barw rozmytych na błękicie napawały obserwatora wewnętrzną radością. Było tak jakby ktoś wielkim pędzlem malował nieboskłon. Taki widok właśnie napotkały oczy blondynki gdy wychodziła z domu. Krajobraz urzekł dziewczynę, wywołując lekki, pogodny uśmiech na jej ustach. W jej przepełnionym samotnością i smutkiem sercu, zagościła iskierka nadziei na lepsze jutro. W jednej chwili płuca dziewczyny wypełniły się orzeźwiającym powietrzem. Jeszcze jeden wdech i mogła cieszyć się wewnętrznym spokojem duszy i ciała.
                                Właśnie miała zamiar udać się do swojego ulubionego miejsca. Żwawo ruszyła przed siebie, wiatr bawił się jej blond kosmykami, niesfornie je układając. Gdy była już na miejscu usiadła pod wielkim dębem, który rozpościerał swe gałęzie w każdą stronę. Przystrojony był miliardami małych pączków, które w każdym momencie mogą zamienić się w okazałe, zielone liście. Zamknęła oczy by rozkoszować się pięknem świata innymi zmysłami. Czuła zapach wiosennych kwiatów, słyszała śpiew ptaków, a źdźbła trawy łaskotały delikatnie opuszki palców dziewczyny.

* * *

                                 Tym czasem w wiosce Yoh siedział sobie na parapecie w oknie swojego pokoju. Nagle poczuł się dziwnie tak jakby coś miało się stać. Pamiętał to uczucie aż za dobrze, gdy jego ojciec umierał poczuł to pierwszy raz, wtedy właśnie obudził się w nim Onmyouji. Teraz wiedział, że coś się stanie. To przeczucie kazało mu iść w stronę najstarszego z drzew. Z każdym następnym krokiem przyspieszał tempo, w pewnym momencie zaczął biec. Wiedział,że ktoś jest w niebezpieczeństwie. Tylko kto?
                                 Był już bardzo blisko,nagle zauważył Oni-ego4, który zbliżał się do dziewczyny. Kim ona jest i dlaczego tak zareagował? Wytężył wzrok i zobaczył…
- Boże Anno, uciekaj! - krzyknął. W tym samym momencie serce zaczęło bić mu naprawdę szybko. Nikt nie znał go tak jak ona, gdyby nie to, że ją spotkał nie dałby sobie rady z utratą jednego z rodziców. Oczy chłopca w jednej chwili zaszkliły się, ona nie mogła zginąć, nie mogła… Chciał jak najszybciej zjawić się obok niej. Zaczął biec, cały czas krzycząc jej imię. W tym ułamku sekundy zrozumiał to co czół do blondynki… Ona otworzyła oczy, zobaczyła przed sobą demona. Wiedziała, że to koniec… Zamknęła oczy. Nagle poczuła, że ktoś popycha ją na bok. Lecz kto to mógł być? Jej oczy mimowolnie się otworzy.To co zobaczyła całkowicie ją wstrząsnęło. Oni znikł, na ziemi leżał brązowo-włosy chłopak. Podeszła bliżej, to był Yoh. Nie mogła w to uwierzyć. Czemu on?! Czemu to musiał być on?! Uklękła obok ciała chłopaka, nie mogła opanować łez. One zaś spływały cienkimi stróżkami po jej policzkach, by w końcu rozbić się na koszuli chłopaka. Pozostawiając mokre, słone plamy. On już nie oddychał, serce przestało bić. W ostatnich chwilach życia, wiedział dla kogo to robi. Nawet jakby mógł cofnąć czas nie chciałby tego zmienić. Przecież już wiedział… Teraz patrzył z góry na swoje ciało i pochyloną nad nim zapłakaną dziewczynę. Nie chciałby płakała, swoją duchową dłonią dotknął mokrego policzka czarnookiej i wyszeptał „Anno” . Ona zaś wzdrygnęła się, tak jakby usłyszała słowa chłopaka. Wiedziała, że tu jest. Czuła jego obecność. Tylko czemu nie mógł żyć?
                                   Całą scenę widziała Driada 5  mimo, że była nimfą to dostrzegła uczucie emanujące od tych dwojga. Chciała jakoś im pomóc. To przecież nie może się tak skończyć. Anna wyczuła, że dusza chłopaka zaczyna odchodzić. Po chwili zaś poczuła się dziwie, tak jakby jakaś siła ciągnęła ja do drzewa. Lecz nie opierała się jej, wręcz przeciwnie dała się jej porwać. Czuła, że nie jest to nic złego. Opiekunka drzewa wiedziała co robi. Wciągnęła ich dusze do serca drzewa, tam będą mogli po prostu być… być razem…

* * *

                                    Do tej pory wieczorem 12-tego maja przy starym dębię można usłyszeć nawoływania chłopaka i cichy płacz dziewczyny, a także ujrzeć napis na korze drzewa „Ono skrywa największe uczucie.”  , które zostawiła nimfa na pamiątkę tego dnia.


KONIEC!


1.Ebisu-  patron kupców, rybaków i rolników; jeden z siedmiu bogów szczęścia. ( z mitologii japońskiej)
2.Miko-dziewica, może oznaczać także czarodziejkę. (z mitologii japońskiej)
3.Onmyouji-wróżbita (z mitologii japońskiej)
4.Oni-diabeł, demon (z mitologii japońskiej)
5.Driada-nimfa, opiekunka drzew ( z mitologii japońskiej)


Yoh:
                                 Kurczak…  czemu nie mogę spać? Co ja takiego zrobiłem światu, że nie dale mi ani chwili wytchnienia? Westchnąłem jednocześnie spojrzawszy na zegarek, była godzina 4:30. Więc postanowiłem wyjechać wczesnym pociągiem o 5:30. W Tokyo czeka na mnie Manta, a tu nie mam po co zostać. Mama cały czas jest jakaś nieobecna i nie chce mi powiedzieć dlaczego. Prawie cały wczorajszy dzień siedziała w świątyni, biła w domu tylko wtedy gdy trzeba było zrobić posiłek…
                                  Zacząłem ubierać się powoli, gdy byłem już gotowy podszedłem do okna. Za szybą malowała się ciemność, choć gdzieniegdzie można było zauważyć jasne smugi przedzierającego się światła. Naprawdę ładny widok. Postanowiłem otworzyć okno,po chwili chłodne powietrze delikatnie muskało moją skórę orzeźwiając całe moje ciało. No to teraz mogę już zejść na dół. Jestem głodny. (oczywiście w tym samym momencie brzuszek Yosia dał o sobie znać) Hehe… zaśmiałem się cicho, on to ma wyczucie. Szybko zacząłem schodzić po schodach do naszej rodzinnej jadłodajni biorąc po drodze swój plecak. Przy kuchence krzątała się moja mama gdy pojawiłem się w głębi pomieszczenia rzuciła przez ramię tylko krótkie "Cześć synu." nie patrząc na mnie. Czyżbym zrobił coś złego? Nie miałem zielonego pojęcia. Westchnąłem ponownie siadając do stołu, gdy to zrobiłem ona była już przy mnie nakładając jedzenie. 
- Mamo jadę tym wcześniejszym pociągiem. - powiedziałem przerywając ciszę.
- Aha. - usłyszałem, mama zawsze była cicha i skryta, ale teraz przesadza. Musiało się coś stać, tylko dlaczego nikt nie chce mi powiedzieć co?! Z rozmyśleń wyrwał mnie głos babci.
- Cześć wnuku. Co Ty tu robisz tak wcześnie? - spytała.
- Cześć babciu. Nie mogłem spać. - odparłem po chwili. - Babciu?
- Tak.
- Co ja zrobiłem mamie, że nie chce ze mną rozmawiać i jest jakaś przybita?
- Sam się jej spytaj.
- Pytałem, ale nie chce mi powiedzieć.
- No to już nie mój problem. - powiedziała nalewając sobie herbaty i wychodząc z pomieszczenia. Ja to mam szczęście, wszyscy przeciwko mnie. Westchnąłem głośno w geście zrezygnowania. W tej chwili do kuchni wszedł tata.
- Tato może ty mi powiesz co tu się dzieje?- spytałam trochę zdenerwowany.
- Mnie nie pytaj ja tu przejazdem. - powiedział biorąc gazetę z stolika kierując się do gabinetu. No pięknie oni naprawdę się na mnie uwzięli. Nie mogłem już tego dłużej słuchać, musiałem jak najszybciej z tond wyjść. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę korytarza. Ubrałem kurtkę i zacząłem kierować się w stronę dworca. 

Anna:

                     Spojrzałam na zegarek. Wydawało się, że jest noc, ale była już godzina 5:00. Szybko zaczęłam się ubierać. Przecież nie mogę pozwolić by coś mi się stało. Gdy już to zrobiłam wzięłam torbę i skierowałam się w stronę drzwi wejściowych. Miałam właśnie nacisnąć na klamkę gdy usłyszałam głos gospodyni tego domu.
- A panienka gdzie się wybiera? - spytała, choć na pewno już to wiedziała.
- Muszę jechać do Tokyo ratować Yoh. - powiedziałam. Po co miałam kłamać i tak by się dowiedziała.
- Nigdzie nie pójdziesz moja droga.
- Dlaczego?
- Nie w tym stanie, przyjeżdżając tu zaczęłaś swój trening. - powiedziała tonem nie uznającym sprzeciwu.
- Ale... - zaczęłam 
- Nie ma żadnych "ale" dziecko, a po za tym Yoh jest w Izumo, nie w Tokyo. - powiedziała. Momentalnie mnie zamurowało, ale jak to? Przecież w mojej wizji wyraźnie widziałam to miasto. Może to tylko sen? Nie, to nie mógł być zwykły sen, nie zareagowała bym tak. Więc może to nie ma stać się teraz. Już nic nie rozumiem.
- To pojadę do Izumo.- powiedziałam po chwili milczenia.
- Anno nie zachowuj się jak dziecko. Przecież wiesz czym to grozi.- powiedziała ostro.
- Wiem. - powiedziałam wybiegając z domu.

Yoh:  

                          Podróż pociągiem minęła bez większych problemów. Choć jedna rzecz gdy o niej pomyślę przyprawia mnie o mdłości, a było to tak: Wszedłem do pociągu zajmując miejsce w jednym z wagonów. Na pierwszej stacji dołączyli do mnie jacyś dwaj faceci. Nie miałam nic przeciwko do czasu gdy zasnęli. Jeden z nich usiadł z mojej prawej, a drugi z lewej strony. Czego skutkiem był mały dostęp tlenu, ale i to nie wyprowadziło mnie z równowagi. Po chwili rytmicznie chrapali. Zamknąłem oczy na moment, Gdy je otworzyłam zobaczyłam, że obaj mnie... uwaga... ŚLINIĄ. 
- O fuj, fuj, fuj,fuj!!! - wrzasnąłem na całe gardło, a oni ani drgnęli. No pięknie, mogłem pojechać późniejszym pociągiem... westchnąłem i zaczęłam wydostawać się z pomiędzy tych dwóch gości. Nagle jeden chrząknął i wypluł na mnie flegmę. No tego już było za wiele. Szybkim ruchem wydostałem się i wybiegłem na korytarz.
- Aaaa...!!! - krzyczałem. Reszta pasażerów patrzyła na mnie jak na wariata, ale gdyby wiedzieli co ja właśnie przeżyłem... Takich ludzi nie powinno się wpuszczać do publicznych środków lokomocji. Chyba, że zrobi się im oddzielne przedziały. W tym momencie oczy zrobiły się mi wielkie jak pięciozłotówki. Wyobraziłem sobie taki jeden wagon do którego wykopuje wszystkich z nad czynnymi śliniankami i zamykam drzwi na klucz. Uśmiechnąłem się na samą myśli. Lecz po chwili przypomniało mi się, że jestem OBŚLINIONY... Dobrze, że miałem jeszcze jakąś bluzę w plecaku... Jednak to ja mam szczęście.
                              
Anna:

                    Podróż minęła mi niemiłosiernie długo, nigdy nie dostrzegałam jak to długo może trwać jazda pociągiem. Powoli traciłam cierpliwość, musiałam przecież jak najszybciej dostać się do Yoh i powiedzieć mu co widziałam. żeby nie było za późno...
                             Przed drzwiami posiadłości Asakurów byłam gdy wybiła godzina 6:00. Zapukałam, po chwili w progu pojawił się dziadek Yoha - Yomej.
- Witaj Anno, co Cie tutaj sprowadza?
- Witam. Jest Yoh? - spytałam w pośpiechu po ukłonieniu się nisko.
- Pojechał do Tokyo. - odparł.
- No to pięknie nie zdążyłam... - powiedziałam zdenerwowana zaciskając dłonie w pięści. Nagle zobaczyłam, że obok najstarszego z Asakurów zaczyna materializować się jakiś duch i o dziwo nie był to jeden z jego shikigami. 
- Yoh jest w niebezpieczeństwie, tak? - powiedział po chwili. Momentalnie mnie zamurowało.... z kąt on...
- Poczułaś to samo co ja, mam racje? Jesteśmy z Yoh przyjaciółmi. - odparł przerywając moje przemyślenia.
- Jak się nazywasz? - spytałam.
- Amidamaru. 
- Więc Tokyo, tak? Muszę się tam dostać jak najszybciej.
- Chciałaś powiedzieć musimy, nie zostawię Yoha w potrzebie.
- No to na co czekasz? - mówiąc to zaczęłam biec w stronę dworca. Za sobą usłyszałam jeszcze słowa Yomej'a "Powodzenia.". Mam nadzieję, że zdążymy...

* * *

                                   Pociąg właśnie zatrzymał się na stacji w Tokyo, więc razem z Amidamaru wyruszyliśmy dalej. Biegłam ile sił w nogach nie mogłam przecież pozwolić by coś się stało... Tylko zaraz, zaraz... dokąd ja tak w ogóle mam iść... Postanowiłam spytać się tutejszych duchów. Nie wiem czy ta ja mam takie szczęście, czy Tokyo jest jednym wielkim zbiorowiskiem wariatów. Westchnęłam, ale najważniejsze, że w końcu dowiedziałam się, że właściciela pomarańczowych słuchawek widziano w okolicach cmentarza... , a ten to już nie ma gdzie chodzić... Ponownie westchnęłam...
                                   W mieście wiosna szalała już na całego, wietrzyk rozwiewał delikatnie liście drzew. Drzewa wiśni obsypane były milionami małych kwiatów. Na pewno zachwycałabym się tym widokiem gdybym się tak nie spieszyła, ale cóż... Przez te rozmyślenia nawet nie zauważyłam kiedy znaleźliśmy się na tokijskim cmentarzu. Nagle usłyszałam śmiech. Skierowaliśmy się w stronę tego dźwięku... Zza drzew zaczęła ukazywać się postać młodego chłopaka. Podeszłam bliżej to był Yoh, ale nie był całkowicie sobą, a miałam cichą nadzieję, że nie da się tak łatwo podpuścić. 
- No pięknie, myślałam, że będziesz na tyle mądry i nie dasz się temu niedorajdzie. - powiedziałam pełnym spokoju i opanowania głosem.
- Kogo Ty nazywasz niedorajdą?! - spytał oburzony duch. 
- Ciebie. Myślisz, że tacy jak ty mogą się tutaj panoszyć jak robale?
- Ty, ty...
- No co ja? Nie wiesz nawet co odpowiedzieć. Opuść ciało tego chłopca to się zabawimy, zobaczysz prawdziwą siłę.  
- Hehe... Nie dam się nabrać, chcesz wysłać mnie do piekła.
- O jednak myślisz. - Gdy to powiedziałam na ciele Yoh zaczęło pojawiać się coraz więcej ran. Czy nikt mu nie mówił, że do tego typu duchów nie powinno się zbliżać, a tym bardziej łączyć się z nimi w jedności ducha! 
-Yoh słyszysz mnie?! Jeżeli nie odzyskasz kontroli to coś Cię zabije, słyszysz.!? - krzyczałam.
- On Cię nie słyszy, biedaczek chciał mi pomóc, ale naiwniak. Nie ma tyle mocy by uwolnić się z pod mojej władzy. - powiedział. Wiedziałam to, wiedziałam, że nie da rady choć w głębi serca wierzyłam w niego. Nie wiedziałam co mam zrobić, czemu nie przybyłam tu kilka minut wcześniej? Nagle w stronę Yoha zaczęło kierować się jakieś bliżej nieokreślone pomarańczowe światło. Jego ciało powoli zaczęło upadać na ziemię pod swoim ciężarem. Amidamaru nie chciałby zrobił sobie krzywdę, więc wszedł w niego. (amerykańsko to brzmi). Duch opuścił jego ciało... to była moja szansa wyciągnęłam korale i wysłałam tego głupka do zaświatów.

Yoh: 

                       Strasznie bolała mnie głowa... Kurczak... co się stało? Właśnie w tym momencie sobie wszystko przypomniałem. 
- Wszystko dobrze.  - gdy to usłyszałem nie wiedziałem co powiedzieć.
- Amidamaru?! - na całym ciele poczułem dreszcze, teraz zauważyłem, że jesteśmy w jedności ducha. Całe moje ciało przeszywały najróżniejsze emocje. Nigdy w życiu się tak nie czułem... tak jak bym wyczuwał, no właśnie co?... Wszystko co czuje Amidamaru. Dziwne, ale bardzo miłe uczucie.
- Przybyliśmy tu by Cię ratować...
- Zaraz, zaraz... My?! - W tym momencie w naszą stronę zaczęła kierować się blond włosa dziewczyna. 
- Anna?! - powiedziałem bardzo zdziwiony.
- Tak, tak to ja. - odparła, a duch opuścił moje ciało. W tej samej chwili poczułem, że wszystko mnie boli. na całym ciele miałem rozległe rany.
- Chodź pomogę Ci.-mówiąc to pomogła mi pójść dalej. Wytłumaczyłem jej jak dojść do mojego tokijskiego domu, więc wyruszyliśmy w tamtym kierunku. czarnooka pomagała cały czas, choć resztę drogi przebyliśmy w ciszy. 
                                Gdy doszliśmy w wyznaczone miejsce wyciągnąwszy klucz z kieszeni otworzyłem drzwi. Przeszliśmy przez korytarz. Nagle dziewczyna stanęła jak wryta... Chciałem spytać się jej o co chodzi, ale...
- TY MIESZKASZ W TAKIM SYFIE!!! .   = ='

czwartek, 8 listopada 2012

13. Tokidoki wa setsunakutte... *


Yuna Ito- "Trust You" 
           
"I love you, I trust you
Kimi no kodoku wo wakete hoshii
I love you, I trust you
Hikari demo yami demo
Futari da kara sheru
No hanasanaide."

* * *
                        Są rzeczy, z którymi nie możemy walczyć, a nasza przyszłość nie musi zależeć od naszej przeszłości i nie musi odpowiadać za błędy z przed lat.

* * * 

Yoh:

                        Właśnie przyszedłem ze szkoły, zjadłem obiad i spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka. Muszę się dowiedzieć co się dzieje bo zaraz zwariuję. Przy okazji zobaczę co słychać u Anny. Długo się nie widzieliśmy. Kurczak... ile to już lat... Mam nadzieje, że wszystko jest dobrze. 

* * *

                        W pociągu strasznie się nudziłem, nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić do tego strasznie męczyły mnie te myśli, chciałem jak najszybciej dojechać do Izumo. Tak bardzo lubię jazdę pociągiem, ale dzisiaj nie dawało mi to żadnej radości... Tylko czemu? Może się nie wysypiam?
                        Pogoda za szybą pociągu urzekała swoim pięknem. Słońce obmywało ziemię jasnym światłem, która łapczywie czerpała ciepło dane jej przez centralną gwiazdą naszego układu słonecznego. Krajobraz tak jakby uśmiechał się do mnie, to poprawiło mój dzisiejszy nastrój. Z tego powodu dalsza podróż minęła mi w spokoju.
                        Na miejscu byłem kilka godzin później. Zapukałem, lecz nikt nie otworzył. Więc postanowiłem sam się wprosić, bądź co bądź to też mój dom. Zdjąłem buty i skierowałem się w głąb domu. Z salonu dobiegała muzyka. 
"Casablanka, Casablanka kto tam nie był nie wie nic,
Smak kawioru ma kaszanka.
Bimber pachnie tak jak dzik,
Casablanka, Casablanka szczyty, hity istny szał,
Everbody love somebody nic dziwnego tyle ciał."
Kurczak... pomyślałem, co tam się dzieje. Postanowiłem zajrzeć do środka, uchyliłem drzwi i... moim oczom ukazali się moi dziadkowie... oni... tańczyli? Nagle usłyszałem głos dziadka: 
- Będę grał w karty nawet z czartem, byle pojechać właśnie tam. Żeby zarobić na bilety tu dla was śpiewam,tu dla was dzisiaj gram. - Że co?! On śpiewał... ( nad głową Yosia pokazały się trzy charakterystyczne kropeczki) Tego już było za dużo... W pewnym momencie przestali wirować, babcia musiała wyczuć moją obecność.
- Mężu uspokój się, mamy gościa.- powiedziała, a dziadek oczywiście oberwał w głowę...
- Yyy... Cześć babciu, cześć dziadku.
- Witam Cię Yoh. - powiedziała babcia (dziadek jeszcze się nie pozbierał) 
- Co Cię do Nas sprowadza?- odparł dziadek po chwili.
- Mam kłopot, nie wiem co się dzieje. - odpowiedziałem.
- Dobrze Yoh, chodźmy opowiesz nam wszystko przy herbacie...

Anna: 

                 Gdy dotarłam do Aomori było po godzinie piętnastej. Słońce pięknie rozjaśniało błękitne niebo. Wiatr bawił się moimi włosami niesfornie je układając. Drzewa przystrojone były milionami małych pączków, z których w późniejszym czasie pojawią się zielone liście i piękne kwiaty. Choć miejsce to było naprawdę wspaniałe napawało mnie smutkiem. Obrazy z dzieciństwa zaczęły atakować mnie od środka. Policzki mimowolnie z każdą następną sekundą robiły się coraz bardziej wilgotne od słonej wody (wodnego roztworu NaCl) . Na początku chciałam jak najszybciej wyrwać się z tego miejsca. Nie dam rady... ale... przecież nie mogę całe życie uciekać... nie mogę... Otarłam dłonią łzy... nie mogłam się poddać...zostałam... 
                       Ze wskazówkami od mojej mentorki odnalezienie domu Pani Kazumi Kinashit'y było bardzo łatwe. Bez trudu dotarłam pod wyznaczony adres. Moim oczom ukazał się mały, zadbany domek z ogródkiem. Zapukałam dwa razy w dębowe drzwi, po chwili otworzyła je starsza kobieta. Miała około siedemdziesięciu lat. 
- Witaj Anno, spodziewałam się ciebie. Wejdź. - powiedziała. Czyżby pani Kino uprzedziła ją o moim przybyciu? 
- Witam.-odpowiedziałam po chwili, kłaniając się nisko. Skierowałyśmy się do salonu, gdzie na stole stały dwie filiżanki parującej jeszcze herbaty.
- Spodziewała się mnie pani. - powiedziałam cicho jakby sama do siebie.
- Tak Anno, nie zapomnij kim jestem. - odparła. Jak mogłam zapomnieć. - Jest Pani Itako i Onmyouji, zgadza się?
- Tak.
- Pani Kino powiedziała...
- Tak, tak wiem. Stara dobra Kino.- przerwała na chwilę swoją wypowiedź- Moje drogie dziecko wiem co Cię trapi, ale do puki nie uspokoisz swoich uczuć i serca nie dam rady Ci pomóc. Dzisiejszy dzień spędź na medytacji, ona na pewno dobrze Ci zrobi.-poradziła. Wiedziałam, że to ma związek z tym co teraz dzieje się w moim wnętrzu,a ja wciąż nosze płomyk nadziei, który kilka lat temu zaczął płonąć...
                                                                     * * * 
                             Pani Kazumi pokazała mi moją sypialnię. Był to nie duży pokój na poddaszu. Usiadłam na łóżku stojącym przy oknie. Za szybą malowało się piękne późne popołudnie, więc postanowiłam wyjść do ogrodu. Na tym małym skrawku ziemi rosła niezliczona ilość różnobarwnych kwiatów. Właścicielka musiała bardzo kochać roślinność. Gdy przekroczyłam bramkę poczułam wspaniały zapach zieleni. Przez jeden moment byłam taka lekka... Kawałek dalej rosła stara wiśnia, wyglądało na to, że jest tu od bardzo dawna. Wyczuć można było w niej obecność Driady**. Na drzewie zawieszona była huśtawka. Musiały być tu kiedyś dzieci, albo ten dom to młodość Pani Kinashit'y... Usiadłam po turecku na trawie w tym malowniczym miejscu. 

Yoh:
                     Opowiedziałem babci wszystko co zdarzyło się przez te kilka dni. Dowiedziałem się tylko tyle, że to nie było przypadkowe, a odpowiedź przyniosą mi moje sny. No pięknie sny... tylko ja prawie nigdy nie pamiętam co mi się śniło, albo w ciągu pięciu minut po prostu zapominam... Podobno Anna też coś poczuła, ale nie dane mi było z nią porozmawiać. Gdyż była właśnie w Aomori u niejakiej Kazumi Kinachit'y. Może dzięki niej dowie się czegoś nowego. Babcia wspominała także, że przechodzi teraz trudne chwile i jest na skraju wytrzymałości, dlatego właśnie wyjechała. Martwię się o nią, co będzie jak coś jej się stanie?
                              Postanowiłem zostać na noc w Izumo, a jutro skoro świt wyruszyć do Tokyo... oczywiście jak wstanę ==' .

Anna: 
                    Pani Kazumi na prawdę miała rację. Medytacja naprawdę mnie uspokoiła. nawet nie zauważyłam jak zapadł wieczór. Słońce chowało się leniwie za horyzontem, ustępując miejsca srebrnej tarczy wiosennego księżyca. poczułam lekki wietrzyk na skórze, który delikatnie muskał moje ciało. Gdybym była teraz piórkiem, podmuch zabrałby mnie daleko tam gdzie jeszcze żadna żywa istota nie dotarła. Zamknęłam oczy... Rozłożyłam ręce na boki by rozkoszować się tą myślą, by być jak ptak... Niby zwykły wiatr, a tak dużo może zrobić dla rozszarpanej od smutku duszy. 
                             Nic co piękne nie trwa wiecznie, więc po chwili wszytko ustało. Wielkimi krokami zbliżała się noc. Ja zaś zaczęłam kierować się do mojej tymczasowej sypialni by oddać się w objęcia snu...
                                                              * * * 
                             Obudziłam się w środku nocy z krzykiem... boże... Yoh... nie to nie może się tak skończyć... może natychmiast jechać do Tokyo...

* * *   

"Sekai wo hatte odare ga mita no?
Tabi no owari odare ga tsugeru no?
Ima wa kotae ga mienakute nagai yoru demo
Shinjita michi wo susunde hoshii
Sono sakimi hikari ga matsu kara"

* * *

Ohayo :D
Chciałabym wam pięknie podziękować. jesteście naprawdę wspaniali :) 
< Niech bliźniaki będą z Wami. > :D

               
* "Tokidoki wa setsunakutte..." - "Czasami jestem samotna..."
** Driada- nimfa, opiekunka drzew.

niedziela, 21 października 2012

12. Bolesna przeszłość...


Anna:

                   Są dni kiedy leżę skąpana w ciepłych promieniach słońca na soczysto-zielonej trawie bez żadnych zmartwień. Są też takie, które swą monotonicznością sprawiają, że  nie mam na nic ochoty. Zdarzają się też dni, o których chciałabym jak najszybciej  zapomnieć, wymazać z pamięci... 
                  Od incydentu w bibliotece minęły trzy dni. Teraz jest tak jakby nic się nie stało. Książka zniknęła, a wraz z nią owy skrawek papieru. Próbowałam ją odnaleźć, gdyż pomyślałam, że Pani Kino po prostu odłożyła ją na półkę po znalezieniu mnie w bibliotece. Mówiła, że leżałam nieprzytomna obok stolika. Powiedziała też, że powinnam się wysypiać gdyż to na pewno z przemęczenia. Ja zaś byłam innego zdania, ale nic nie powiedziałam...
                  Dwa dni zajęło mi przejście całej biblioteki. Obejrzałam grzbiety wszystkich książek i nic, tak jak by nie istniała. Postanowiłam, że spytam się mojej mentorki, czy nie wie co się z nią stało. Lecz dowiedziałam się tylko, że nie było tam nic prócz wypalonej do cna świeczki i kubka herbaty. Sama była zdziwiona, że tak po prostu sobie siedziałam nie mając żadnej książki w zanadrzu, tak jak miałam to w zwyczaju. Trochę mi to nie pasowało, przecież widziała mnie rano z tym tomem, lecz czy miałaby co przed mną ukrywać? Chyba nie... chyba...

* * * 

                 Właśnie teraz siedziałam na parapecie w oknie mojego pokoju obserwując krajobraz. Nie jedna osoba mogłaby powiedzieć, że pogoda jest koszmarna. Dla mnie była piękna... Bardzo intensywnie padał deszcz, kropelki orzeźwiającej H2O spadały na ziemię nawadniając okoliczną florę, która zachłannie czerpała życiodajną ciecz. Burza na zewnątrz z każdą chwilą nasilała się. Tak bardzo lubię jej dźwięk, wspaniale współgra z uderzeniami małych kropelek wody o dach. Uzupełnieniem tego piękna są świetliste wstęgi przecinające nieboskłon. Napawanie się tym widokiem należy do moich ulubionych zajęć. Uchyliłam okno by rozkoszować się tym nieziemskim zapachem skąpanego w deszczu świata. Wdech... i moje płuca od razu napełniły się rześką wonią mokrej roślinności... i wydech... Powtórzyłam tą czynność jeszcze kilkakrotnie... Niesamowite uczucie...
                 W pewnej chwili deszcz zaczął ustępować, burza zaś oddalała się coraz dalej na zachód. Kropiło bardzo delikatnie, więc postanowiłam wyjść na taras za domem, wzięłam ze sobą kubek wcześniej przegotowanej gorącej czekolady i koc. Usiadłszy na ławkę okryłam się dającym przyjemne ciepło kawałkiem materiału, upiłam łyk napoju i spojrzałam w niebo. Przez szare chmury nie było widać ani jednej gwiazdy. Tylko to było minusem dzisiejszej pogody... Owe małe punkciki świecące na nocnym niebie dawały ukojenie, oderwanie od rzeczywistości... Tak bardzo lubiłam ten widok, wysypanego światełkami świata.
                  W oddali słyszałam szum drzew, które delikatnie poruszały swoimi koronami wraz z wiatrem. Gdy się wsłuchałam w ten melodyjny dźwięk usłyszałam także szczekanie psa, puchacza i jeszcze kilka innych ptaków. Chodź dużymi krokami zbliżała się noc las tętnił życiem. 
                  Deszcz już prawie nie padał, więc postanowiłam zrobić rundkę w okół posiadłości. Swoje buty wzięłam w dłonie i poszłam na boso. Czułam jak stopy obmywa mi woda, a trawa delikatnie je łaskocze. Krople, które spadały z nieba spływały po kosmkach moich włosów. Popatrzyłam w górę, teraz obmywały moją twarz. Orzeźwienie w najczystszej postaci...
                   W pewnym momencie poczułam, że ktoś mnie obserwuje, ale kto to mógł być? Hmm... Lecz po chwili to uczucie zniknęło... Jak to? Czyżby mi się to zdawało? Nie miałam pojęcia o co chodzi. Gdy rozejrzałam się wokoło zobaczyłam sowę, siedzącą na drzewie koło kilu krzaków miłorzębu japońskiego (rośliny nagonasiennej klasy II MIŁORZĘBOWE oczywiście męskiej odmiany bo żeńska wydziela nieprzyjemny zapach, kto ma rozszerzoną biologie ten wie). Czyżby to wyżej wymienione zwierzę spowodowało u mnie tego typu odczucia? Nie sądzę by tak było... ale jestem taka przewrażliwiona ostatnimi czasy. Może to jest przyczyną...
                   Starczy tego spaceru, trzeba wracać. - pomyślałam i zaczęłam iść do domu... i znowu to uczucie... coś tu jest nie tak... Postanowiłam przyspieszyć kroku. Za mną rozległ się dźwięk czyjegoś głosu... 
- Hehe... Znalazłaś księgę, tak? ... Pamiętaj Anno oni Cię oszukują... - mówił, słyszałam tylko młody męski głos, nie widziałam kto to mówi nie mogłam też czytać w myślach tej osobie... , ale dlaczego? Czyżby był to wyszkolony medialnie chłopak, który potrafi zamykać swój umysł?
- Miło było, ale pozwól, że Cię opuszczę. Musisz odpocząć Anno. - dodał po chwili.
- Kim ty... - zaczęłam mówić, ale mi przerwał.
- Wszystko w swoim czasie. - po tych słowach chciałam jeszcze dowiedzieć się kto to był, ale nic nie odpowiadał, a uczucie obserwowania zniknęło zupełnie, więc mogłam być pewna, że nie zwariowałam...
                     Szybkim krokiem wróciłam do posiadłości. Całą drogę nie mogłam zapomnieć o tym co się stało. Kim był ten chłopak i skąd znał moje imię? "Hehe... znalazłaś księgę, tak?... Pamiętaj Anno oni Cię oszukują." - zacytowałam jego słowa w myślach... Skąd on wie o tej książce?... Hmm... Nie miałam zielonego pojęcia. Druga sprawa, kto mnie oszukuje?
                    Na żadne z tych pytań nie znałam odpowiedzi. Więc postanowiłam pójść spać więcej już się nie dowiem. Od tego mogę się tylko nabawić migreny...

Yoh:

                  Minęły już cztery dni od kiedy obudziłem się z krzykiem. Lecz do tej pory nie mogę zrozumieć co było tego przyczyną. Czy ja wariuję? Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić... Kurczak... 
                 Właśnie jestem w drodze do domu ze szkoły. Wybrałem pieszą wędrówkę, taka dzisiaj piękna pogoda. Świeci słońce... po prostu super... Po wczorajszym deszczu nie ma ani śladu. Lubie deszcz, ale te ciepłe promienie słońca na twarzy mmm... wprost cudownie. Manta nie mógł mi dzisiaj towarzyszyć gdyż miał do załatwienia jakieś sprawy rodzinne. Więc zostałem sam, nie sprawiało mi to żadnej trudności... byłem do tego przyzwyczajony...
                 I znowu powróciły te pytania, pytania na które nie znalazłem odpowiedzi... Musze wreszcie coś z tym zrobić... Kurczak... no... W tej chwili wpadłem na świetny pomysł... Babcia... ona będzie wiedziała o co chodzi. Więc postanowiłem spakować się i od razu wyruszyć do Izumo. 

Anna: 

            Każda z minionych nocy napawała mnie strachem... , ale ta... Gdy tylko o niej pomyślę przechodzą mnie dreszcze... Czemu to mnie zawsze spotykają takie rzeczy? Najpierw wizję, później ta dziwna znikająca książka, następnie ten chłopak, a teraz znowu te koszmary... Czy ja nie mogła bym mieć normalnego życia? Co ja takiego zrobiłam, że los nie da mi nawet chwili wytchnienia? Westchnęłam... Skutkiem tego natłoku emocji jest mój wygląd... Podkrążone, czerwone oczy... i do tego strasznie wychudłam... Ogólnie całe moje ciało potrzebowało ożywienia... jakiegoś zastrzyku energii...
                  Gdy byłam w takim stanie do pokoju weszła pani Kino.
- Boże... dziecko co ci się stało? - powiedziała, gdy przekroczyła próg mojego pokoju. Mimo, że była ślepa wiedziała co się ze mną dzieje... Wyczuwała też strach...
- Nie, nic wszystko w porządku. - próbowałam zamaskować te wszystkie uczucia, ale byłam tak bardzo roztrzęsiona, że wcale mi to nie wychodziło...
- Nie gadaj bzdur moja droga. To nie pierwszy raz, prawda? - ona już dawno wiedziała...
- Tak proszę pani. - powiedziałam smutno.
- Mam pomysł Anno. Po obiedzie powinnaś wybrać się do Aomori, mieszka tam moja przyjaciółka Kazumi Kinashita. Jest Itako i Onmyouji co pozwala jej wiedzieć więcej. Mam już pewną koncepcję. Ona powinna upewnić mnie w moich przekonaniach.
- Dobrze. - powiedziałam cicho, a wiec jadę do Aomori... Miejsca, w którym wszystko się zaczęło....

* * * 

                      Była godzina 14 kiedy zaczęłam się pakować. Nie miałam pojęcia kiedy wrócę, może jutro, a może za miesiąc... , ale czy dam radę? Z tym miejscem nie mam ani jednego miłego wspomnienia. To tam przyszłam na świat...
                      Od najmłodszych lat kiedy mieszkałam w Aomori byłam wyrzutkiem społeczeństwa... Nawet moja rodzina... ona... nigdy mnie nie chciała... To zaczęło się kiedy miałam sześć lat... Wtedy całe moje cało opanował wzrok duszy... Słyszałam głosy... Widziałam dziwne postacie... Nie wiedziałam kim one są, teraz już wiem ... to były... Demony Oni... Każdego wieczora modliłam się, żeby przestały... , że ja już dłużej nie wytrzymam... , ale nic to nie dało. Oni nie odstępowali mnie ani na krok, szepcząc mi do ucha niewyobrażalnym głosem, głosem nie z tego świata... "Zabij!" , "Zabij!" , "Nie jesteś nikomu potrzebna." , "Przecież słyszysz, własna matka cię nie kocha." , "Zabij! Po co ci oni, zabij!" . Z ledwością dawałam radę... aż do tego felernego dnia... Wtedy to usłyszałam... "Oddajmy ją!" - mówił mój ojciec , "Po co nam taki bachor." - myślał ... "Ale komu?" -mówiła moja matka ,  "Mam dosyć tej małej."- myślała... I wtedy to się stało... znowu usłyszałam te głosy, głosy demonów : "A nie mówiłem... Heh... Ludzie są tacy głupi..." Zaczęłam płakać... Nie wiedziałam co mam robić ... "Słyszała nas!" - powiedzieli moi rodzice. Bariera, która nie pozwalała mi czynić zła pękła w mgnieniu oka.  Nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje. W okół mnie pojawiło się jeszcze więcej Oni-ch, wraz z nimi pomieszczenie pochłonął ogień... Usłyszałam tylko krzyki domowników... Widziałam jak ich ciała zamieniają się w popiół. Nienawiść do nich rosła z każdą chwilą... , ale gdy wszystko się skończyło, ona także zniknęła... Byłam wolna, ale czy na pewno?....

* * *

                    Teraz jestem innego zdania.... Jestem po prostu mordercą...  
   
* * * 

Strach, w oczach moich ofiar...
Ból, przeszywający ich ciała...
MORDERCA...
MORDERCA...
MORDERCA...
MORDERCA...

* * *

                     Ohayo :D Już 12-ty rozdział za nami, a wiecie dwunastka to taka fajna liczba. (Z wiadomych przyczyn) Podobała się notka? Pozdrowionka :*

sobota, 13 października 2012

11. z pozoru zwykły dzień, ale czy na pewno?


Yoh:

                  Bywają chwile w życiu, których nie potrafimy jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Tak po prostu bum... i jest... Można byłoby pomyśleć, że tak musiało się stać. Może to jakiś znak? Lecz... co mogło spowodować tę...


* * * 
                 Właśnie jesteśmy w drodze do szkoły.Droga do owej placówki oświatowej nie należy do krótkich, nawet gdy w grę nie wchodzi piesza wędrówka. Nawet naszym amerykańskim środkiem lokomocji, który jest tak bardzo punktualny (w innym znaczeniu tego słowa =='), zajmuje to szmat czasu, około 30-50 minut. Zależy to od dwóch najważniejszych czynników. Po pierwsze... wielkie miasto to wielu mieszkańców, jak wielu mieszkańców to wiele zakładów zatrudnienia ("I tylko praca i praca, bo to się opłaca"- cytat z filmu/bajki "Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków" ) , a do każdego z nich trzeba się jakoś dostać i tak o to nasze piękne Tokio zamienia się w jeden wielki sznurek różnych środków transportu drogowego. Drugim problemem jest kierowca. Nie, nie zrozumcie mnie źle, nie żywię do tego typu ludzi jakiejś urazy... po prostu... zachowanie owego prowadzącego tak wspaniały autobusik jest miejscami dziwne. Są dni kiedy wsiadamy do środka, oczywiście mówimy "Dzień Dobry"... Luzik, bluzik i powaga... Zajmujemy miejsca i zaczyna się nasza podróż do szkoły. Kierowca zaś ni z gruchy, ni z pietruchy naciska pedał gazu i w szkole jesteśmy w 30 minut. innym razem zaś wszystko jest podobnie do momentu gdy ruszamy. facet po prostu jakby zapomniał gdzie dodaje się gazu... ==' (może mu narysować? ) 
  


FRAGMENT NIE DOTYCZY NOTKI .
CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!
MOŻE UKAZYWAĆ MOJĄ CHORĄ WYOBRAŹNIE. 
Ja: Oj już dobrze przepraszam, że się wcinam w tak interesującą wypowiedz Yosia. Powieście mnie za to, ale no już nie mogłam się dłużej powstrzymywać. Przypomniała mi się jedna naprawdę amerykańska akcja. To zaczęło się wczoraj gdy moja mała kuzyna oglądała bajkę pt.: "Barbie i sekret wróżek" i tak na szczęście, albo nieszczęście dzisiejszej notki, ja musiałam wtedy wparować do pokoju. Siedziałam na kanapie wcinając krakersy aż usłyszałam, że ta cała Królowa Wróżek mówi coś w stylu "pokarz, że jest z ciebie wartościowy wróż..." ==' Na początku pomyślałam WTF... ? Wróż ... heh (zadławienie krakersem) . Wiem, że to taka odmiana wróżki płci "MĘŻCZYZNA", ale czy to nie brzmi tak jakoś amerykańsko?... W-R-Ó-Ż ... no po prostu jak to słyszę to nie mogę przestać się śmiać. W tej samej chwili moja chora wyobraźnia wykreowała sobie muchę. Wiem, wiem co powiecie "Co ma piernik do wiatraka?" No wiecie taki młyn ma wiatrak, a w młynie robi się mąkę, a z mąki pierniczki według przepisu CarpeDiem najlepsze (do smaku należy dodać gram miłości ==" ) , a wracając do muchy, to wróżki też mają skrzydła, ale nie o to mi chodzi hmmm... jak brzmiałby mężczyzna do muchy... Myśli , myśli, myśli....  mu, Mu, MU ... ... MUSZ .... No właśnie! I w ten czas oczy zrobiły mi się wielkie jak pięciozłotówki... . I tak zakończyły się moje przemyślenia pt.: " Wróż i musz podobieństwa i różnice".
KONIEC!

Yoh:

                       No więc nasz kochany kierowca autobusu nr 101 zatrzymywał się przed każdym przyjściem dla pieszych. Nawet gdy żadna żywa istota (lub mniej) nie chciała przejść. Wtedy jazda trwała do 50 minut, w skrajnych przypadkach dłużej... 
                       Dzisiaj zaś mamy dzień z sytuacją B, jeszcze chwila i oszaleje. Zaraz ślimak nas prześcignie! == Obaj byliśmy tak znudzeni jazdą, że nie mieliśmy siły rozmawiać. Aż żałuję, że nie spóźniliśmy się na autobus. Teraz bylibyśmy w połowie drogi do szkoły, już dawno minęlibyśmy poruszającego się żółwiem tempem busika. Nieraz nawet zastanawiam się czy nie wysiąść po prostu i pójść na pieszo (albo zrobić napad na autobusiaka i przejąć władzę absolutną. Chodź nie widzę Yosia za kierownicą, no po prostu do niego nie pasuje, a druga sprawa to czy on w ogóle potrafi kierować wielką maszyną na czterech kółkach. Nie, nie chodzi mi tu o wózek sklepowy ==" ). No, ale powiedziałem sobie tak : " Przecież nie dam się pokonać jakiemuś tak środkowi lokomocji miejskiej. Zostaje!". I z tego właśnie powodu już dano z tond nie uciekłam.
                       Z wiadomych powodów podróż minęłam nam w ciszy. Ja przez cały czas patrzyłam przez szybę. Krajobraz za nią wyglądał jak by sam się poruszał, a nie ja w tym... (czymś jadącym 20 km\h) Cicho westchnąłem...  Patrząc na tą sytuację z innej strony, bardziej optymistycznej to może spóźnimy się na pierwszą lekcje i nie będę pytany. Nie chodzi mi o to, że się nie uczyłem, ale pan profesor od fizyki po prostu się na mnie uwziął. ( Nie zrozumcie mnie źle to nie tak, ze nie lubię fizyki. Wręcz przeciwnie bardzo, ale to był pierwszy przedmiot jaki przyszedł mi do głowy, a wiecie pierwsza myśl najtrafniejszą być) . Nie ma lekcji gdyby nie powiedział tych trzech jakże oczekiwanych słów ==' : "Asakura do odpowiedzi." Co ja mu takiego zrobiłem? Przecież grzecznie sobie siedzę w ławce, nie przeszkadzam. No tak, zdarza mi się przysnąć, ale to nie koniec świata. Kurczak... no naprawdę świat się nie zawali jak sobie podrzemię.  
                     No więc całą tą męczącą podróż spędziłem na rozmyślaniu nad sensem swojego istnienia i jak tu po takich przeżyciu nie spać na lekcjach?!
                     Łaskawi bogowie wysłuchali mojej modlitwy. Nie wiem jak to się stało, że dojechaliśmy tak późno. (Bo ja tak chciałam) Gdy przekroczyliśmy próg szkoły była przerwa po pierwszej lekcji. Heh... ale mi się fuksnęło , przecież nie mogą mi nic zrobić. Nie moja wina, że kierowca autobusu ma swoje humorki i babunia z laseczką by tu była wcześniej ( z całym szacunkiem dla babć). Takim też sposobem naszą pierwszą lekcją tego pięknego piątkowego poranka będzie historia. Więc skierowaliśmy się pod drzwi o dźwięcznej nazwie "gabinet Historyczno-Geograficzny". Gdy byliśmy już na miejscu zadzwonił dzwonek. Po chwili zjawił się tez nasz profesor od wyżej wymienionego humanistycznego przedmiotu, pan A.W. Po wspólnym przywitaniu, spakowaniu obecności przez nauczyciela. Oznajmił nam, że piszemy KARTKÓWEJSZYN i mamy wyciągnąć karteczki. (heh... no tak właśnie mówi mój profesor od historii) Kurczak... Oczywiście nie obyło się bez jęków.
- Ale proszę psora... - mówił jeden z uczniów 
- Żadnych "ale" , Dzień bez kartkówki to dzień stracony-odparł (tak też mówi).
                     Po napisaniu kartkówki, lekcja mijała dość szybko.
- Jeszcze 5 minut do końca lekcji, więc napiszcie zadanko domowe.- cała klasa przyjęła tą wiadomość bardzo entuzjastycznie... - "Nauczę się z dwóch ostatnich lekcji do upragnionej piątkowej kartkówejszyn" - (dosłowny cytat z mojego zeszytu) i tym optymistycznym akcentem zakończyliśmy lekcje.  Reszta lekcji minęła nam normalnie i nic niezwykłego się nie zdarzyło, jeżeli normalne można nazwać życie szamana. Zwykły dzień w szkole. Wiecie co najbardziej lubię w piątkach? Tak, tak macie racje, że po nich zawsze mamy weekend... po prostu żyć nie umierać.


* * *

                    Wieczorem, jak to wieczorem patrzeliśmy razem z Mantą w gwiazdy. Te małe świecące punkciki na niebie od zawsze wydawały mi się jakieś magiczne. Gdy patrzyłem na nie, wszystkie smutki opuszczają moje ciało... czuję się wtedy taki lekki...
Po kilkunastu minutach Manta musiał wracać do domu, więc zostałem samo... Westchnąwszy, przeciągnąłem się dwa razy... Zrobiłem się strasznie zmęczony, no cóż chcąc, nie chcąc trzeba było iść spać... Co ja mówię, oczywiście, że chcąc... Spanie jest jednym z moich ulubionych czynności... 


* * * 

                    Boże... co to było do jasnej kuręcji... Nic z tond, ni zowąd poczułem niewyobrażalny ból przeszywający mnie na wskroś... Bezwiednie popatrzyłem na zegarek była godzina 6:38... Wiedziałem, że ten ból nie był przypadkowy... lecz nie miałem pojęcia co mógł oznaczać...


* * *

Dwie dusze,
których połączenie związane jest z więzami krwi.
Dwie dusze,
które czują to samo.
Dwa światy,
których zły los nie chce złączyć...

Teraz już mija, Przeszłość minęła,
przyszłość nadejdzie, gdy Dwa Jednym będzie.

 * * *
_________________________________________________________________________________
                   Ohayo :D Mam nadzieję, że notka się podobała... Teraz muszę się Wam pochwalić jaki fajny napis miałam na kisielku... Kupiłam sobie kisielek do kubeczka... Przyszłam do domu i oczywiście od razu chciałam go wszamać... Więc wstawiłam wodę itd... Gdy tak sobie już go jadłam, czytając instrukcje zrobienia go na opakowaniu... Oczywiście jak to ja nie trzymałam się jej... Wzięłam kubek, w którym mieści się 300ml wody, a miał być taki o pojemności 250 ml... Kurczak... Ale do rzeczy, na przedniej stronie owego opakowania była naklejka... "Odklej mnie!" ... No to oczywiście nie byłabym sobą gdybym jej nie odkleiła... przecież ona tak bardzo chce być odklejona ^^ . Więc po wykonaniu wyżej wymienionej czynności, pod nią zauważyłam napis... : "W życiu chodzi o to, by być trochę niemożliwym." Oczywiście całkowicie się z tym zgadzam... 
                  No dobra nie zanudzam już, więc do następnego... Buziaki :) 

sobota, 6 października 2012

10. Jak najdalej...


* * *

"Na Sen"
Jan Andrzej Morsztyn
           
Sen z śmiercią, brat z siostrą,
    Wiodą zwadę ostrą:
Ta wegnała Zosię w ciemne kraje,
[A] ten mi ją na noc w myśli daje.
    Słońce zazdrościwe,
           Czemu mię budzisz
I żałościwe
Myśli krótką pociechą łudzisz?
        Ranne twe wstanie
     Smacznie mi rwie spanie.

     Chciałem ją ułapić
I mile obłapić,
    Lecz konterfekt, który-m miał za żywy,
Nie był, tylko dym i cień prawdziwy.
Krótko tej pociechy,
   I widzę prawie,
Że me uciechy
Przez sen tylko są, a na jawie
   Za weściem słońca
Nie masz bólu końca.

Dokądże umykasz
        I z oczu mych znikasz?
        Przynajmniej choć tą zmyśl[o]ną twarzą
Uśmierz żale, co się we mnie żarzą!
Postój, me kochanie,
Albo mię z sobą
  Weź, albo spanie
Osłódź wdzięczną swoją osobą!
Zawieram oczy,
Czekać cię ochoczy.

Anna:

                           Czym jest nienawiść? Encyklopedie opisują to jako bardzo silne uczucie niechęci wobec kogoś lub czegoś, często połączone z pragnieniem by obiekt nienawiści spotkało coś złego. Nienawiść bywa przeciwieństwem miłości i opisywana jako męczące uczucie, następujące w wyniku bólu związanego z uczuciem zranienia, zemsty, wrogości... Jednak dla mnie nie jest męcząca, jest sposobem za życie. Sposobem, próbą egzystencji z tymi wszystkimi istotami. Raną się nawzajem, zabijają... to śmieszne. Co może zrobić człowiek innemu człowiekowi. Moim zdaniem nienawiść jest dobra, ale puki nie kieruje się jej do konkretnej osoby. Tym najbardziej możemy zranić, rozpadając świat na miliony małych kawałeczków...
                          Gdy rano pierwsze promienie słońca muskają delikatnie moje zaspane powieki karząc im się otworzyć ukazuje mi się wizja, wizja krwawego mordu, wielkiego rozlewu krwi,  ale to nie pierwszego lepszego, tylko zbrodni, która zmieniła mnie diametralnie. Zbrodni na najbliższych, zbrodni mojego wykonania... Na początku strach, nienawiść były tak ogromne aż namacalne. Ogień jako narzędziem zbrodni. Krew, krzyk i cierpienie- jego skutkiem. Później niewyobrażalna pustka, pustka w sercu, życiu. Pustka którą nie można wyrazić słowami. Niewyobrażalna otchłań, którą sama sobie zapewniłam... od której nie ma ucieczki. Jedynym ukojeniem może być.... śmierć...

* * *

                            Obudziłam się cała zalana potem, owe wizje nie chcą dać mi spokoju.. Nie wróć... to przecież wspomnienia z przed ośmiu lat., kiedy to całym moim ciałem targały emocje. Westchnęłam, nie wiem jak uporządkować sobie życie, jak dalej egzystować w świecie pełnym zła...
                           Powoli wstałam z łóżka, mogłam już pożegnać się z krainą snów, na pewno nie zasnę... Westchnęłam... Popatrzyłam na zegarek była godzina 5:48, wszyscy w posiadłości jeszcze śpią, gdyż generalna pobudka jest o 7:00. Westchnąwszy jeszcze raz postanowiłam wziąć zimny prysznic.
                           Chłodne kropelki wody bombardowały delikatnie moją twarz. Na początku całe moje ciało atakowały dreszcze, lecz po chwili przyzwyczajenia stały się przyjemnym doznaniem. Spływająca cienkimi stróżkami H2O była ukojeniem, oderwaniem od rzeczywistości chodź na krótki moment.
                          Skończywszy kąpiel zeszłam na dół by zrobić sobie zielonej herbaty z mandarynką ( Firmy TeaValley, polecam jest amerykańska). Po drodze zaszłam jeszcze do swojego pokoju by wziąć książkę. gdy byłam już w kuchni przy wielkim drewnianym stole zobaczyłam panią Kino.
- Witam cię Anno. - powiedziała gdy tylko przekroczyłam próg wielkich drzwi.
- Witam. - powiedziawszy to skłoniłam się nisko.
- Widzę, że znowu wstałaś wcześnie. - powiedziała dopijając ostatni łyk orzeźwiającej cieczy.
- Tak.
- Anno wiedź, że zawsze możesz liczyć na któregoś z domowników. My traktujemy Cie jak byś już była członkiem rodziny.
- Tak wiem. - odpowiedziałam, ale i tak nie chcę ich martwić, chodź pani Kino wyczuwa to, że coś się ze mną dzieje lecz czeka aż poproszę o pomoc. Są chwile kiedy myślę, że nie dam rady, ale nie mogę sobie pozwolić na słabość , to mogłoby się źle skończyć. Zrobiwszy napar, z książką pod pachą skierowałam się do biblioteki.
                         Pomieszczenie było bardzo ciemne, przez małe, wąskie okno wpadało bardzo mało naturalnego światła. Lubiłam to miejsce, od kiedy byłam małą dziewczynką. Z każdej strony ogromnego pomieszczenia ustawione były dwumetrowe regały, po brzegi wypełnione najznakomitszą literaturą. Był to jeden z największych zbiorów książek na świecie. Liczył 2 564 689 tomów. Ową rodzinną bibliotekę założył pierwszy z Asakurów 1000 lat temu. Podobno jego moc i potęga nie miały sobie równych. To bardzo intrygujące...
                         Do kiedy sięgam pamięcią zawsze lubiłam czytać. Przesiedziałam tu ponad połowę swojego życia. Przysiadłam się do małego stoliczka w samym środku biblioteki. Nigdy nie lubiłam sztucznego światła lampy. Więc zawsze miałam przygotowane tu świeczki. Owe światło zawsze mi wystarczało. Płomień wzmacniał się z każdą sekundą swojego istnienia. Ten widok zawsze mnie urzekał. Mogłabym tak bez końca wlepiać wzrok w ogień. Przysuwając bliżej dłoń czułam nastające ciepło bijące od płomyka. Lubiłam także zapach który wydawał topniejący się wosk, który delikatnie spływał po ścianach okrągłej świecy.
                        Położyłam kubek z parującą herbatą na stoliku, zrobiwszy to samo z książką przysiadłam się do niego. Owy tom znalazłam kilka dni temu, kiedy szukałam coś o podświadomościach medium. Po prostu wypadła pod moje nogi o mało co nie przewróciłam się o nią. Postanowiłam, że ją przeczytam, bo czemu nie...  Ostatniej nocy przeczytałam kilka stron tomu, który swą tajemniczością bardzo mnie wciągnął. Otworzyłam ją  więc na 48 stronie. Bardzo zainteresował mnie jeden fragment księgi:

                                      „Gdy lato się z Zimą rozejdą w Jesieni,
                                                   Sekretu mrok Słońce w sens jasny przemieni.
                                                   Gdy Lato od Zimy na zawsze odejdzie,
                                                   Rozpadnie się Księga i Świat w gruzach legnie.
                                                   Lecz jeśli połączą się znów Pory Roku,
                                                   Na wieki trwać będzie Porządek i Pokój."
                                                  Te Słowa zapisał H. Asakura.
                                                  Sens Głębi odnajdziesz w sercu swym.

Przeczytałam te słowa na głos lecz półszeptem. Wydawały się być jakieś inne od całości tekstu, chodź nie potrafiłam wyjaśnić tego uczucia.
                       W pewnym momencie książka tak po prostu wyleciała mi z rąk, nie wiedziałam dlaczego tak się stało czyżbym była aż tak roztrzęsiona? No cóż chyba jestem niezdarą... Podniosłam niesforną książkę, w tej chwili wypadła z niej mała, pożółkniała karteczka. czas zadbał o to by niemożna było prawie nic z niej odczytać. Odszyfrowałam tylko kilka słów między zamazanym tekstem:


 
Powtórzyłam słowa głośno, by móc odgadną ich sens.
- Qui nunc ... , ... transit, postea ... , duobus ... . - Napisane było to w starym szamańskim języku ( u mnie tym językiem będzie łacina) . Teraz powtórzyłam te słowa na swój ojczysty język.
- Teraz już ... , ... minęła, przyszłość ..., gdy Dwa ... . - Lepiej było by gdyby widoczny był cały tekst.
- Teraz już ...- hmm może chodzi o teraźniejszość, ale na pewno nie tą w tych czasach tylko tą gdy były pisane te słowa... O co może tu chodzić? Gdy tak zastanawiałam się na początkiem tej dziwnej wypowiedzi, poczułam, że tracę siły. Tak jakby coś wysysało energię życiową z mojego ciała. Przeszył mnie niewyobrażalny ból, przed oczami zobaczyłam dziwne światło. Które wcale nie oślepiało, wręcz przeciwnie uleczało zmęczone oczy. Nagle owe światło zaczęło gasnąć, od tej pory widziałam tylko ciemność...

* * *

Qui nunc it praeteritum transit, postea pervenerit, duobus erit.

Qui nunc it praeteritum transit, postea pervenerit, duobus erit.

Qui nunc it praeteritum transit, postea pervenerit, duobus erit.

                     Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. W okół mnie zaczęły wirować litery, które chwilę później tworzyły wyrazy, wyrazy zaś zadnie:  Qui nunc it praeteritum transit, postea pervenerit, duobus erit. ...Zaraz, zaraz tak właśnie zaczynały się słowa na tej kartce... Teraz widziałam cały tekst :
Teraz już mija, Przeszłość minęła,
przyszłość nadejdzie, gdy Dwa Jednym będzie.
- Teraz już mija, Przeszłość minęła, przyszłość nadejdzie, gdy Dwa Jednym będzie. - powtórzyłam te słowa na głos. O co tu chodzi? Jak Dwa może być równe jeden... Jak...

* * *

"Słońce Cieniowi w oczy zajrzy ninie
i odda xięgę - albo Święty zginie.
Blizna Ciemności wtenczas się zagoi,
gdy Krew Dziecięcia cały Świat zespoli. "
Te Słowa zapisał H. Asakura.
Sens Głębi odnajdziesz w sercu swym. 

sobota, 29 września 2012

9. Nowa znajomość...


                                              Nikt nie wie kogo może spotkać za rogiem, nie wiemy także czy z tego spotkania będziemy zadowoleni. Może chcielibyśmy po prostu nie wiedzieć, żyć bez świadomości o tym, że taki ktoś w ogóle istnieje. Bo nie zawsze wiedza jest czymś dobrym, ale nie wiedzieć to żyć bez świadomości, że coś może się stać. 

* * * 

Yoh:

                                              Ach, czemu zły los pokarał mnie szkołą. No dobra, budynek sam w sobie jest amerykański, ale wstawanie od tak wczesnej porze... to nieludzkie. Kto w ogóle wymyślił taką godzinę jaką jest szósta. Szósta rano!!! Westchnąłem... Chcąc nie chcąc trzeba było wstać... Zaraz zwariuję! W żółwim tempie wygramoliłem się z łóżka. Przetarłszy prawe oko znów westchnąłem... Przeciągnąłem swoje leniwe ciało jeszcze kilka razy. Ach zaraz przyjcie po mnie Manta, a właśnie zapomniałem wspomnieć, że poznałem superowego małego człowieczka zwanego Mantą, nie wróć jego to mogę nazwać prawdziwym przyjacielem. Zaczęło się to pewnego dnia gdy...
                                             Szedłem sobie ulicą słuchając muzyki, właśnie przyjechałem do Tokio. W tym mieście miały odbyć się walki szamanów tego pięćset lecia. Turniej, który wyłonić ma następnego króla szamanów, znaczy eliminacje odbywają się w najbardziej chaotycznym miejscu na ziemi, wybrano więc Tokio. No wiec, szedłem sobie chodnikiem, aż zauważyłem ducha siedzącego na ławce pod drzewem. Była to młoda kobieta mająca około 25 lat, płakała. Ja zaś chciałem jej pomóc. Powolnym krokiem zacząłem iść w jej kierunku.
- Mogę pani w czymś pomóc?
- Hmm... Ty mnie widzisz?- spytała zapłakanym głosem.
- Tak.- odparłem pełen optymizmu.
- Mówię do ludzi, a oni mnie nie dostrzegają. Jestem dla nich jak powietrze. Nie chce być duchem! Jesteś pierwszą osobą, która zwróciła na mnie uwagę. - mówiła.
- Może mogę jakoś pomóc?
- Chciałabym by ktoś zalazł moje ciało, nie mogę stąd odejść do puki ktoś nie dowie się, że... no wiesz... zostałam zamordowana...- zaczęła coraz bardziej łkać.
- Nie mów jeżeli nie chcesz... - odparłem. W tym momencie w naszą stronę zaczął zbliżać się niewielkiego wzrostu chłopak.
   


- Dzień dobry Pani. - odparł przechodząc obok.
- Ty ją widzisz?-spytałem, musiałem mieć wtedy głupią minę, gdyż chłopak spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
- Czemu miałbym nie widzieć? Nie rozumiem...
- No... bo ten tego... ona jest duchem... - odparłem
- Przecież to zwykła pani, siedząca sobie na ławce... czekaj, czekaj... powiedziałeś, że ona jest DUCHEM!!! - krzyknął... czyżby bał się duchów?...
- Yyy... no tak... spokojnie nic Ci nie zrobi, potrzebuje tylko pomocy... - odparłem
- Aaaa...-zaczął lecz mu przerwałem.
- A tak po za tym jestem Yoh Asakura.-powiedziałem podając mu rękę w geście przywitania.
- Ja jestem Manta Oyamada.- odparł odwzajemniając gest z wielkim uśmiechem na ustach.
- Wiec ..., a właśnie nie znam twojego imienia. Przedstawisz się? - powiedziałem do ducha kobiety.
- Oczywiście. Nazywam się Yuka Mihashi, miło mi was poznać. - odparła ocierając zapłakane oczy.
- Nam też bardzo miło, prawda Manta?- spytałem oczywiście bez szczerego uśmiechu się nie obeszło.
- Tak.
- Manta, może pomoglibyśmy tej zbłąkanej duszy? - Chłopak zastanawiał się chwilę aż odparł.
- Hmm... Wiesz Yoh, nie wiem dlaczego, ale coś mi mówi, że powinienem pomóc.
- Taka jest rola szamana w tym świecie.
- Szama... kogo? - spytał z zakłopotaną miną. Czyżby nie wiedział kto to jest Szaman? To dlaczego widzi duchy?
- Szamana.
- Kto to jest szaman?-Kurczak... naprawdę nie wie.
- Wiesz co? Opowiem Ci to innym razem, teraz wysłuchajmy Yuki. - odparłem po chwili milczenia.-No więc czekamy Yuki. - mówiąc to uśmiechnąłem się szczerze.
- No to tak, zdarzyło się to jakieś pół roku temu. Właśnie szłam do sklepu po mleko dla mojego małego synka na śniadanie. Wracałam do domu zaułkiem... Tam właśnie to się stało... Tam właśnie umarłam... Moje ciało wrzucili do rzeki kilka kilometrów z tond. Tokijska policja, nie mogła go odnaleźć, więc śledztwo umorzono. Nie chcę się zemścić na tych zbirach, chciałabym tylko żeby mój synek Aki wiedział jak bardzo go kocham... - gdy użyła jego imienia mimowolnie posmutniała, widać było, że bardzo za nim tęskni.
- Oczywiście, że pomożemy. - powiedziałem po wysłuchaniu jej opowieści.
- Dziękuję, jeszcze nikt nie okazał mi tyle serca. - odparła, w jej oczach zauważyłem łzy szczęścia.
- No dobra, Manta co ty na to? Bierzemy się do roboty. - powiedziałem wstając z ławki i otrzepując spodnie. On tylko się uśmiechnął. Najpierw we trójkę skierowaliśmy się na policję by powiedzieć o ciele Yuki w rzece. Funkcjonariusze nie chcieli nam uwierzyć, ale po pół godzinnych namowach, od niechcenia wysłali dwóch swoich ludzi w tamte miejsce. Zostawiłem numer telefonu by zawiadomili nas o tym czy coś tam znajdą. My zaś żywszym tempem skierowaliśmy się do domu nowej znajomej. Po czterdziestu minutach dotarliśmy do małego domku na obrzeżach Tokio. Zapukałem do drzwi, po chwili w drzwiach pojawił się mały chłopiec miał około 3 lat. Gdy nas zobaczył krzyknął...
- Tato, tato, tato... Mama wróciła...
- Synku ile razy mam Ci powtarzać, że mamy już z nami nie ma... - usłyszeliśmy męski głos dobiegający z wnętrza domu. W pewnym momencie w naszą stronę zaczął kierować się młody mężczyzna gdzieś w wieku Yuki.
- Boże Yuki...- powiedział cicho, ale na tyle głośno byśmy go usłyszeli. W szybkim tempie podszedł w naszą stronę.
- Hisaki, Aki wy mnie widzicie?-powiedziała zdziwiona dziewczyna.
- Mamusiu tęskniłem za tobą.-powiedział malec uśmiechają się od ucha do ucha.
- Synku... - gdy to powiedziała w jej oczach pojawiły się łzy.
- Yuki, myślałem, że nie  żyjesz...- powiedział uradowany mężczyzna, po jego policzku spłynęła łza. Yuki w tym samym momencie posmutniała.
-Hisaki ja... ja... ja nie żyje.
-Ale jak to? Przecież Cię widzę i...
-Ja chyba wiem jak to wytłumaczyć...-zacząłem. Wszystkie cztery pary oczu skierowały się na mnie. - ...myślę, że to przez uczucia, jakie żywią do Ciebie Yuki, syn i mąż... Tragedia jaka was dotknęła otworzyła wasze serca na duchy... W każdym z nas jest dar widzenia zmarłych, ale nie każdy potrafi go w sobie odnaleźć, gdyż nie jest to łatwe...- gdy skończyłem mówić, w oczach wszystkich zobaczyłem zrozumienie.
- Aki, synku przyszłam tu by Ci powiedzieć, że mamusia zawsze będzie Cię kochała, nawet jak nie ma jej tutaj... -powiedziała po chwili milczenia zapłakanym głosem.
- Mamusiu też Cię kocham. - powiedział w jego małych zapłakanych oczkach dostrzegłem wielkie uczucie jakim obdarzał swoją matkę. W tym momencie postawiłem się na jego miejscu. Stracić matkę w tak młodym wieku... Boże... to największy cios dla dziecka...
- Hisaki?
- Tak.
- Opiekuj się Aki. Pamiętajcie, bardzo was kocham, na mnie już czas. Zajmę wam dobre miejsce po drugiej stronie... - mówiąc to uśmiechnęła się życzliwie. W tej chwili w okół niej pojawiło się złote światło sięgające nieba... była gotowa... Lecz zanim odeszła powiedziała jeszcze dwa słowa skierowane do mnie i do Manty.
- Dziękuję Wam... - z tymi słowami jej dusza zaczęła unosić się po wstędze do nieba...
My zaś odpowiedzieliśmy jej szczerymi uśmiechami. Na twarzy Manty zauważyłem wiele uczuć, wdać było, że jest świadkiem takiego wydarzenia pierwszy raz.
- Wspaniały widok, co nie Manta?- powiedziałem patrząc na odchodzącą duszę.
- Yhy...-odparł krótko. Ja zaś wiedziałem, że zachwyca się tym widokiem. Z rozmyśleń wyrwał nas głos Hisakiego.
- Chłopaki to wy pomogliście mojej żonie zaznać spokój, prawda?-spytał, a raczej sam sobie odpowiedział. - Wejdzie zrobię wam gorącej czekolady. - dodał i gestem zaprosił nas do środka. My oczywiście nie protestowaliśmy. On zaś wziął syna na ręce i zaprowadził nas do kuchni.
- Rozgośćcie się. - powiedział gdy byliśmy już na miejscu. Przysiedliśmy się do stołu, Hisaki podał nam parującą jeszcze czekoladę, Aki zaś dostał soku do kubka nie kapka (wiecie to taki kubek z takim dzióbkiem, z którego nie kapie :D).
- Wiecie... no ten... - zaczął lecz mu przerwałem.
- Wiemy. - odparłem, nie musiał nic mówić. Widziałem wdzięczność w jego oczach. Dopiliśmy ostatnie łyki gorącego napoju, serdecznie podziękowaliśmy i skierowaliśmy się w stronę drzwi. W tym momencie w naszą stronę zaczął biec Aki, przykucnąłem, on zaś rzucił mi się na szyje i mocno przytulił. Po chwili zrobił to samo Mancie. Po czym powiedział "Dziękuję!". Jest taki mały, a już tak dużo rozumie... Naprawdę wspaniały z niego maluch.
- No dobra Manta, to idziemy. Co ty na to?
- Jestem za. - odparł mój mały kolega.
Pożegnaliśmy się jeszcze z rodziną Mihashi'ch i opuściliśmy ich dom. W drodze powrotnej długo rozmawialiśmy. Okazało się, że Manta chodzi do tej klasy do której ja będę uczęszczał od jutra. Hehe... ale zbieg okoliczności. Bardzo polubiłem tego małego kujonka, zostaliśmy przyjaciółmi.

* * *

                                                  Od tego czasu, codziennie rano przychodzi po mnie do szkoły. To jest dobre nie muszę chodzić do niej sam, ale jak się dowiedziałem o której on musi wstać żeby zdążyć się przygotować i przyjść po mnie byśmy razem poszli do szkoły to aż się za głowę złapałem. Piąta, Piąta, PIĄTA rano... Czy taka godzina w ogóle istnieje... Hehe... Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk dzwonka do drzwi... to na pewno Manta... Kurczak... NIE JESTEM NAWET UBRANY... No i tak się kończy myślenie o poranku. Powoli zwlokłem swoje zwłoki schodami na dół i otworzyłem drzwi wejściowe.
- Hej Yoh. - powiedział z entuzjazmem mój przyjaciel.
- Hej Manta, wejdź... Zaczekasz chwile? Jak widać nie ubrałem się jeszcze. - powiedziałem z zakłopotaniem.
- To co ty robiłeś od rana, myślałem, że wstajesz o szóstej rano? - powiedział wchodząc do środka.
- No tak właśnie wstałem. która godzina?
- Hmm... - luk na zegarek. - Jest 6:45...
- Że co?! - Krzyknąłem.
- No 6:45...-powtórzył.
- No wiem, aleś się zamyśliłem...
- A o czym tak żywnie myślałeś? - spytał.
- A dużo tego było. - odparłem. - Dobra idę się szykować bo się spóźnimy.
- Okey. - usłyszałem głos Manty, w tym samym momencie skierowałem się na górę do swojego pokoju. Ubrałem się i zszedłem z powrotem do czekającego przyjaciela. Szybko wziąłem kromkę chleba, założyłem plecak na plecy i buty tam gdzie powinny być i razem wyruszyliśmy do szkoły...

* * * 


A teraz powiedź mi,
CZY TY JESTEŚ JELEŃ?
Czy ta pocztówka nie jest fajowska? 
No dobra już nie zanudzam.
Buziaki. :D