sobota, 29 września 2012

9. Nowa znajomość...


                                              Nikt nie wie kogo może spotkać za rogiem, nie wiemy także czy z tego spotkania będziemy zadowoleni. Może chcielibyśmy po prostu nie wiedzieć, żyć bez świadomości o tym, że taki ktoś w ogóle istnieje. Bo nie zawsze wiedza jest czymś dobrym, ale nie wiedzieć to żyć bez świadomości, że coś może się stać. 

* * * 

Yoh:

                                              Ach, czemu zły los pokarał mnie szkołą. No dobra, budynek sam w sobie jest amerykański, ale wstawanie od tak wczesnej porze... to nieludzkie. Kto w ogóle wymyślił taką godzinę jaką jest szósta. Szósta rano!!! Westchnąłem... Chcąc nie chcąc trzeba było wstać... Zaraz zwariuję! W żółwim tempie wygramoliłem się z łóżka. Przetarłszy prawe oko znów westchnąłem... Przeciągnąłem swoje leniwe ciało jeszcze kilka razy. Ach zaraz przyjcie po mnie Manta, a właśnie zapomniałem wspomnieć, że poznałem superowego małego człowieczka zwanego Mantą, nie wróć jego to mogę nazwać prawdziwym przyjacielem. Zaczęło się to pewnego dnia gdy...
                                             Szedłem sobie ulicą słuchając muzyki, właśnie przyjechałem do Tokio. W tym mieście miały odbyć się walki szamanów tego pięćset lecia. Turniej, który wyłonić ma następnego króla szamanów, znaczy eliminacje odbywają się w najbardziej chaotycznym miejscu na ziemi, wybrano więc Tokio. No wiec, szedłem sobie chodnikiem, aż zauważyłem ducha siedzącego na ławce pod drzewem. Była to młoda kobieta mająca około 25 lat, płakała. Ja zaś chciałem jej pomóc. Powolnym krokiem zacząłem iść w jej kierunku.
- Mogę pani w czymś pomóc?
- Hmm... Ty mnie widzisz?- spytała zapłakanym głosem.
- Tak.- odparłem pełen optymizmu.
- Mówię do ludzi, a oni mnie nie dostrzegają. Jestem dla nich jak powietrze. Nie chce być duchem! Jesteś pierwszą osobą, która zwróciła na mnie uwagę. - mówiła.
- Może mogę jakoś pomóc?
- Chciałabym by ktoś zalazł moje ciało, nie mogę stąd odejść do puki ktoś nie dowie się, że... no wiesz... zostałam zamordowana...- zaczęła coraz bardziej łkać.
- Nie mów jeżeli nie chcesz... - odparłem. W tym momencie w naszą stronę zaczął zbliżać się niewielkiego wzrostu chłopak.
   


- Dzień dobry Pani. - odparł przechodząc obok.
- Ty ją widzisz?-spytałem, musiałem mieć wtedy głupią minę, gdyż chłopak spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
- Czemu miałbym nie widzieć? Nie rozumiem...
- No... bo ten tego... ona jest duchem... - odparłem
- Przecież to zwykła pani, siedząca sobie na ławce... czekaj, czekaj... powiedziałeś, że ona jest DUCHEM!!! - krzyknął... czyżby bał się duchów?...
- Yyy... no tak... spokojnie nic Ci nie zrobi, potrzebuje tylko pomocy... - odparłem
- Aaaa...-zaczął lecz mu przerwałem.
- A tak po za tym jestem Yoh Asakura.-powiedziałem podając mu rękę w geście przywitania.
- Ja jestem Manta Oyamada.- odparł odwzajemniając gest z wielkim uśmiechem na ustach.
- Wiec ..., a właśnie nie znam twojego imienia. Przedstawisz się? - powiedziałem do ducha kobiety.
- Oczywiście. Nazywam się Yuka Mihashi, miło mi was poznać. - odparła ocierając zapłakane oczy.
- Nam też bardzo miło, prawda Manta?- spytałem oczywiście bez szczerego uśmiechu się nie obeszło.
- Tak.
- Manta, może pomoglibyśmy tej zbłąkanej duszy? - Chłopak zastanawiał się chwilę aż odparł.
- Hmm... Wiesz Yoh, nie wiem dlaczego, ale coś mi mówi, że powinienem pomóc.
- Taka jest rola szamana w tym świecie.
- Szama... kogo? - spytał z zakłopotaną miną. Czyżby nie wiedział kto to jest Szaman? To dlaczego widzi duchy?
- Szamana.
- Kto to jest szaman?-Kurczak... naprawdę nie wie.
- Wiesz co? Opowiem Ci to innym razem, teraz wysłuchajmy Yuki. - odparłem po chwili milczenia.-No więc czekamy Yuki. - mówiąc to uśmiechnąłem się szczerze.
- No to tak, zdarzyło się to jakieś pół roku temu. Właśnie szłam do sklepu po mleko dla mojego małego synka na śniadanie. Wracałam do domu zaułkiem... Tam właśnie to się stało... Tam właśnie umarłam... Moje ciało wrzucili do rzeki kilka kilometrów z tond. Tokijska policja, nie mogła go odnaleźć, więc śledztwo umorzono. Nie chcę się zemścić na tych zbirach, chciałabym tylko żeby mój synek Aki wiedział jak bardzo go kocham... - gdy użyła jego imienia mimowolnie posmutniała, widać było, że bardzo za nim tęskni.
- Oczywiście, że pomożemy. - powiedziałem po wysłuchaniu jej opowieści.
- Dziękuję, jeszcze nikt nie okazał mi tyle serca. - odparła, w jej oczach zauważyłem łzy szczęścia.
- No dobra, Manta co ty na to? Bierzemy się do roboty. - powiedziałem wstając z ławki i otrzepując spodnie. On tylko się uśmiechnął. Najpierw we trójkę skierowaliśmy się na policję by powiedzieć o ciele Yuki w rzece. Funkcjonariusze nie chcieli nam uwierzyć, ale po pół godzinnych namowach, od niechcenia wysłali dwóch swoich ludzi w tamte miejsce. Zostawiłem numer telefonu by zawiadomili nas o tym czy coś tam znajdą. My zaś żywszym tempem skierowaliśmy się do domu nowej znajomej. Po czterdziestu minutach dotarliśmy do małego domku na obrzeżach Tokio. Zapukałem do drzwi, po chwili w drzwiach pojawił się mały chłopiec miał około 3 lat. Gdy nas zobaczył krzyknął...
- Tato, tato, tato... Mama wróciła...
- Synku ile razy mam Ci powtarzać, że mamy już z nami nie ma... - usłyszeliśmy męski głos dobiegający z wnętrza domu. W pewnym momencie w naszą stronę zaczął kierować się młody mężczyzna gdzieś w wieku Yuki.
- Boże Yuki...- powiedział cicho, ale na tyle głośno byśmy go usłyszeli. W szybkim tempie podszedł w naszą stronę.
- Hisaki, Aki wy mnie widzicie?-powiedziała zdziwiona dziewczyna.
- Mamusiu tęskniłem za tobą.-powiedział malec uśmiechają się od ucha do ucha.
- Synku... - gdy to powiedziała w jej oczach pojawiły się łzy.
- Yuki, myślałem, że nie  żyjesz...- powiedział uradowany mężczyzna, po jego policzku spłynęła łza. Yuki w tym samym momencie posmutniała.
-Hisaki ja... ja... ja nie żyje.
-Ale jak to? Przecież Cię widzę i...
-Ja chyba wiem jak to wytłumaczyć...-zacząłem. Wszystkie cztery pary oczu skierowały się na mnie. - ...myślę, że to przez uczucia, jakie żywią do Ciebie Yuki, syn i mąż... Tragedia jaka was dotknęła otworzyła wasze serca na duchy... W każdym z nas jest dar widzenia zmarłych, ale nie każdy potrafi go w sobie odnaleźć, gdyż nie jest to łatwe...- gdy skończyłem mówić, w oczach wszystkich zobaczyłem zrozumienie.
- Aki, synku przyszłam tu by Ci powiedzieć, że mamusia zawsze będzie Cię kochała, nawet jak nie ma jej tutaj... -powiedziała po chwili milczenia zapłakanym głosem.
- Mamusiu też Cię kocham. - powiedział w jego małych zapłakanych oczkach dostrzegłem wielkie uczucie jakim obdarzał swoją matkę. W tym momencie postawiłem się na jego miejscu. Stracić matkę w tak młodym wieku... Boże... to największy cios dla dziecka...
- Hisaki?
- Tak.
- Opiekuj się Aki. Pamiętajcie, bardzo was kocham, na mnie już czas. Zajmę wam dobre miejsce po drugiej stronie... - mówiąc to uśmiechnęła się życzliwie. W tej chwili w okół niej pojawiło się złote światło sięgające nieba... była gotowa... Lecz zanim odeszła powiedziała jeszcze dwa słowa skierowane do mnie i do Manty.
- Dziękuję Wam... - z tymi słowami jej dusza zaczęła unosić się po wstędze do nieba...
My zaś odpowiedzieliśmy jej szczerymi uśmiechami. Na twarzy Manty zauważyłem wiele uczuć, wdać było, że jest świadkiem takiego wydarzenia pierwszy raz.
- Wspaniały widok, co nie Manta?- powiedziałem patrząc na odchodzącą duszę.
- Yhy...-odparł krótko. Ja zaś wiedziałem, że zachwyca się tym widokiem. Z rozmyśleń wyrwał nas głos Hisakiego.
- Chłopaki to wy pomogliście mojej żonie zaznać spokój, prawda?-spytał, a raczej sam sobie odpowiedział. - Wejdzie zrobię wam gorącej czekolady. - dodał i gestem zaprosił nas do środka. My oczywiście nie protestowaliśmy. On zaś wziął syna na ręce i zaprowadził nas do kuchni.
- Rozgośćcie się. - powiedział gdy byliśmy już na miejscu. Przysiedliśmy się do stołu, Hisaki podał nam parującą jeszcze czekoladę, Aki zaś dostał soku do kubka nie kapka (wiecie to taki kubek z takim dzióbkiem, z którego nie kapie :D).
- Wiecie... no ten... - zaczął lecz mu przerwałem.
- Wiemy. - odparłem, nie musiał nic mówić. Widziałem wdzięczność w jego oczach. Dopiliśmy ostatnie łyki gorącego napoju, serdecznie podziękowaliśmy i skierowaliśmy się w stronę drzwi. W tym momencie w naszą stronę zaczął biec Aki, przykucnąłem, on zaś rzucił mi się na szyje i mocno przytulił. Po chwili zrobił to samo Mancie. Po czym powiedział "Dziękuję!". Jest taki mały, a już tak dużo rozumie... Naprawdę wspaniały z niego maluch.
- No dobra Manta, to idziemy. Co ty na to?
- Jestem za. - odparł mój mały kolega.
Pożegnaliśmy się jeszcze z rodziną Mihashi'ch i opuściliśmy ich dom. W drodze powrotnej długo rozmawialiśmy. Okazało się, że Manta chodzi do tej klasy do której ja będę uczęszczał od jutra. Hehe... ale zbieg okoliczności. Bardzo polubiłem tego małego kujonka, zostaliśmy przyjaciółmi.

* * *

                                                  Od tego czasu, codziennie rano przychodzi po mnie do szkoły. To jest dobre nie muszę chodzić do niej sam, ale jak się dowiedziałem o której on musi wstać żeby zdążyć się przygotować i przyjść po mnie byśmy razem poszli do szkoły to aż się za głowę złapałem. Piąta, Piąta, PIĄTA rano... Czy taka godzina w ogóle istnieje... Hehe... Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk dzwonka do drzwi... to na pewno Manta... Kurczak... NIE JESTEM NAWET UBRANY... No i tak się kończy myślenie o poranku. Powoli zwlokłem swoje zwłoki schodami na dół i otworzyłem drzwi wejściowe.
- Hej Yoh. - powiedział z entuzjazmem mój przyjaciel.
- Hej Manta, wejdź... Zaczekasz chwile? Jak widać nie ubrałem się jeszcze. - powiedziałem z zakłopotaniem.
- To co ty robiłeś od rana, myślałem, że wstajesz o szóstej rano? - powiedział wchodząc do środka.
- No tak właśnie wstałem. która godzina?
- Hmm... - luk na zegarek. - Jest 6:45...
- Że co?! - Krzyknąłem.
- No 6:45...-powtórzył.
- No wiem, aleś się zamyśliłem...
- A o czym tak żywnie myślałeś? - spytał.
- A dużo tego było. - odparłem. - Dobra idę się szykować bo się spóźnimy.
- Okey. - usłyszałem głos Manty, w tym samym momencie skierowałem się na górę do swojego pokoju. Ubrałem się i zszedłem z powrotem do czekającego przyjaciela. Szybko wziąłem kromkę chleba, założyłem plecak na plecy i buty tam gdzie powinny być i razem wyruszyliśmy do szkoły...

* * * 


A teraz powiedź mi,
CZY TY JESTEŚ JELEŃ?
Czy ta pocztówka nie jest fajowska? 
No dobra już nie zanudzam.
Buziaki. :D    

niedziela, 23 września 2012

8. Zmiany...


 Świat zmienia się z każdą minutą naszego istnienia. Gdy przybywa nam następny rok zmienia się też postrzeganie otaczającego świata. Każde uczucie zaczyna dojrzewać razem z nami. Jedna komórka naszego ciała umiera lecz natychmiast na jej miejsce powstanie nowa. Wszystko wydaje się takie proste, chodź w rzeczywistości jest inaczej.

Anna:
       


* * *
Yoh:



* * *
Hao:



* * *
                       Odległe światy, w których każdy chciał by znaleźć swoją własną drogę. By móc chociaż raz poczuć się potrzebnym poczuć, że nie urodziliśmy się po nic lecz mamy na ziemi zadanie do wykonania...
* * *
                     

piątek, 21 września 2012

7. Powrót...


Całym tutejszym światem rządzi przeznaczenie, wszystko dookoła jest ze sobą związane. Ślepy los łączy i dzieli, a my musimy zrozumieć, że zawsze jest wyjście.

* * * 

 "Pamiętam to było zimą, piździło jak rzadko 
My szliśmy chodnikiem, jak prywatną kładką
A szło się tak gładko a szło się tak łatwo
Nasz los to od tam tond jedna wielka całość
Nie pamiętam, czy padało, nie chciałem budzić się rano
Chciałem by to wiecznie trwało, lecz to kruche jest, jak gałąź 
No i nie wiem co się stało, nie wiem gdzie zgubiłem drogę
Lecz bez ciebie muszę stanąć, bez ciebie iść nie mogę."

* * * 

Yoh:

                     Niektóre sprawy są dla nas bardzo trudne, niektóre z nich pragną nas zmienić  chodź same nie wiedzą jak by to wtedy było. 
                     Czemu pożegnania są takie trudne? Kurczak... Popatrzyłem w jej oczy, wielkie, czarne...
 Policzki miała lekko zaróżowione. Coś wmawiało mi, że to nie przez mróz. Ten widok był naprawdę ładny... Poczułem, że z moimi dzieje się to samo... Co się ze mną dzieje? Yoh... ogarnij się. Karciłem się w myślach. Kurczak, która jest godzina?! babcia powiedziała, że muszę jechać tym wcześniejszym pociągiem bo z powodu śnieżycy ten popołudniowy nie przyjedzie... Zerknąłem na zegarek, była już 12:20, a do stacji mam daleko...
-Anno ja muszę...- nie pozwoliła mi dokończyć gdyż sama się odezwała.
-Wiem, idź bo się spóźnisz.
-Tak. No to do zobaczenia Anno.- powiedziałem, wstając z kamienia. Komu w drogę temu czas. Zacząłem powoli i leniwie iść przed siebie. W pewnym momencie usłyszałam cichy głos.
-Żegnaj- powiedziała. Co?! Mówi jak byśmy mieli się nigdy już nie widzieć... Posmutniałem i ruszyłem już żywszym tempem w stronę przystanku.
  
* * *

                    Szedłem przed siebie, a w oczy wiał mi mroźny wiatr. Było naprawdę zimno. W pewnej chwili obok mnie zmaterializował się Amidamaru.
-Witam Cię Yoh.- powiedział głosem pełnym entuzjazmu.
-Cześć Amidamaru.
-Coś się stało?- spytał przejęty.
-Nic, po prostu nie lubię pożegnań. Wracajmy do domu.- odparłem.
-Masz rację Yoh, wracajmy.- Mimo, że nie rozmawialiśmy długo to czułem, że Amidamaru mnie rozumie. Nie wiem dlaczego moje odczucia były właśnie takie, ale co mam poradzić. Czuję, że zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi...

* * *

Anna:

                  Usiadłam z powrotem na kamieniu, westchnęłam cicho. Poszedł... Nie wiedziałam jak się zachować. Z jednej strony lubiłam samotność, a może po prostu się do niej przyzwyczaiłam? Z drugiej zaś lubiłam jego towarzystwo oczy i ten szalony optymizm, bijący od niego jasnym światłem. Westchnęłam ponownie... Trzeba się zbierać, robi się coraz chłodniej. W tej samej chwili zeszłam z wyżej wymienionego głazika i powolnym krokiem ruszyłam w kierunku posiadłości. Wiatr wiał coraz mocniej, z jego nurtem poruszały się płatki śniegu, którym towarzyszyły nagie gałęzie drzew. Przyspieszyłam kroku, naprawdę robiło się zimno. Chwilę później dotarłam do posiadłości. Delikatnie otworzyłam, ogromne drzwi. Szłam korytarzem ocierając dłoń o dłoń by się rozgrzały. Przechodziłam właśnie obok małego saloniku, w którym lubiła przesiadywać pani Kino. Zauważyłam tam właśnie ją.
-O Anna, chodź tu do mnie.-powiedziała. Chodź sama byłą ślepa, to jej moc itako pozwalała dostrzec co się dzieje innymi zmysłami. Skierowałam się w jej stronę, na stoliku stały dwie pięknie zdobione filiżanki z jeszcze parującą zieloną herbatą.
-Usiądź zrobiłam Ci herbatę.- powiedziała uprzejmie. Zrobiłam tak jak powiedziała usiadłam koło ojej mentorki i wzięłam w zmarznięte dłonie ciepły napar. Od razu zrobiło mi się lepiej, gdy upiłam łyk całe moje ciało zadrżało. Zrobiło mi się już całkiem ciepło w środku. Babcia Yoh popijała swoją herbatkę, a ja mogłam w ciszy porozmyślać. On jest naprawdę miłym chłopakiem... Nie Anno, przestań o nim myśleć, pamiętasz możesz przecież zrobić mu krzywdę...

* * *

                  "Boję się, że pewnego dnia stracę  co nie dość kochałem. Pamiętaj i nie wahaj się kochać tego co kochać warto."
 Jonathan Carroll
"Drewniane Morze" 

środa, 19 września 2012

6. Kiedy Cię znowu zobaczę?


                                                  Prawie w całym domu panowała cisza. Tylko z jednego pokoju na piętrze dochodziła cicho grająca muzyka. Cała posiadłość pogrążona była w nocnych ciemnościach lecz w jednym z pomieszczeń paliła się ostatnia świeczka. W pokoju znajdowały się dwie osoby. Blond włosa dziewczyna i ciemnooki chłopak siedzieli w ciszy.

Yoh:

                                  Siedziałem razem z Anną słuchając muzyki bez słowa. Wsłuchiwaliśmy się w każdą nutę, w każde słowo wypowiedziane przez artystę. Mógłbym tak siedzieć całą noc, ale trzeba się przecież wyspać. Ona na pewno też jest zmęczona. Popatrzyłem na Czarnooką, siedziała w bezruchu, a na jej twarzy malował się prawie niezauważalny piękny uśmiech. Ja zaś nie bym był sobą bez wielkiego szczerego uśmiechu. 
-Anno, ja już pójdę na pewno jesteś zmęczona.- ona tylko kiwnęła głową. Skierowałem się ku drzwiom, chwyciłem jedną ręką klamkę, gdy to zrobiłam usłyszałem cichy szept blondynki.
-Dziękuję.- powiedziała prawie niedosłyszalnie. Odwróciłem głowę by spojrzeć na nią. Kąciki ust unosiły się delikatnie nadając jej twarzy delikatności. Na ten widok jeszcze bardziej się uśmiechnąłem.
-Nie ma za co Anno, pamiętaj możesz na mnie liczyć, zawsze.-odparłem, po czym uśmiechnąwszy się do  niej jeszcze raz opuściłem pokój. Zamknąłem delikatnie drzwi i skierowałem się do mojej tymczasowej sypialni. od razu rzuciłem swoje zmęczone kości za łóżku. Koło mnie zaś pojawił się Amidamaru.
-Cześć.- powiedziałam.
-Cześć Yoh i jak było?- spytał duch.
-Dobrze.-odparłem krótko- Amidamaru idę spać jestem strasznie zmęczony-dodałem.
-Okey. Dobranoc Yoh.
-Dobranoc.-po tych słowach znikł. Ja zaś chwilę później zasnąłem.

 * * *

                                          Poczułem pierwsze promienie słońca muskające moje powieki. Chcąc nie chcą zacząłem leniwie otwierać jedno oko, następnie drugie i popatrzyłem na zegarek. Była godzina 9:02, trochę sobie pospałem, ale dziwiło mnie to, że nikt mnie nie obudził. Leniwie wstałem z łóżka, przeciągnąwszy się się jeszcze kilka razy zacząłem kierować się w stronę łazienki. Miałem ochotę na szybki zimny prysznic. Gdy wyszedłem z łazienki mój brzuch dał o sobie znać więc podreptałem szybkim krokiem do jadalni. Po drodze zahaczyłem jeszcze o drzwi dziewczyny. Zapukałem... nic... zrobiłem to znowu lecz dalej odpowiadała mi tylko cisza. Pewnie jest już na dole i zajada pyszne śniadanie, na samą myśl o jedzeniu znowu zaburczało mi w brzuchu. Przecież nie będę się głodził, nie minęło 5 minut, a ja byłem już w jadłodajni. Na stole była już uszykowana jajecznica i talerze pełne kanapek z różnymi rodzajami dodatkami. Na sam widok poleciała mi ślinka, ale jestem głodny. Zanim usiadłem do stołu rozejrzałem się po pomieszczeniu delikatnej, blond włosej dziewczyny. Popatrzyłem w prawo... nic... potem przed siebie... dalej nic... na koniec spojrzałam w lewo... na pierwszy rzut oka nigdzie jej nie było. Lecz... popatrzyłem jeszcze raz w lewo, przy stoliku w kącie ujrzałem czarnooką. Miała spuszczoną głowę, prawdopodobnie dlatego nie zauważyłam jej od razu. Powoli zacząłem iść w tamtą stronę. Ostrożnie przeciskałem się między stolikami, czułem się obserwowany, chodź te dziewczyny przecież nic nie widziały... W końcu dotarłem do do stolika, który samotnie stał tak daleko od reszty stolików. Spojrzałam na dziewczynę, biła od niej samotność. Zbyt dobrze znałam to uczucie, ale ja mam jeszcze rodzinę, a ona nie miała nawet jej. Sama od najmłodszych lat. Na samą myśl o takiej samotności posmutniałam. Niepewnie usiadłem obok dziewczyny. Spojrzałam na jej talerz, był całkowicie czysty, nie było na nim nawet jak mniejszego okruszka. Czemu nic nie jadła? Czyżby nie była głodna? Nie, to niemożliwe, wczoraj tak mało zjadła na kolację. Co się dzieje?
-Nic, nie jestem głodna.-powiedziała. Spojrzałam na nią, ona znów wiedziała, o co tu chodzi?
-Czy ty umiesz czytać w myślach?- spytałam, to było jedyne racjonalne wyjaśnienie.
-Tak.- odparła krótko, po czym wstała i wyszła. Siedziałem jeszcze jakiś czas jak wryty, ale teraz chociaż wiedziałam o co chodzi. Odetchnęłam w geście rezygnacji. Co miałem robić? Zabrałem się za jedzenie śniadania. Ciekawe gdzie poszła? Myślałam połykając następną kanapkę. Hmm... Po skończeniu zaniosłem swój talerz do kuchni. Westchnąłem... dzisiaj wyjeżdżam... więc powinienem się spakować. Tak właśnie zrobię. Zacząłem kierować się w stronę mojego pokoju, gdy przechodziłem koło drzwi do salonu, zobaczyłam babcię. Siedziała sobie na kanapie i popijała herbatę obok niej zauważyłam Annę.
-O cześć Wnuku.- powiedziała gdy mnie zauważyła.
-Cześć Babciu.- odparłem chwilę się zawahałem -...Anno-dodałam po chwili w geście przywitania. Ona zaś tylko podniosła głowę i spojrzała na mnie swoimi wielkimi czarnymi oczami.
-Dzisiaj wyjeżdżasz, tak?- spytała, a raczej sama sobie odpowiedziała, nie uwierzycie kto Anna. Chociaż nie brzmiało to jak pytanie, to chciałem odpowiedzieć by potrzymać rozmowę. Dziewczyna nie była zbyt rozmowna.
-Tak, wyjeżdżam zaraz po obiedzie.- odparłem.
-Aha.- odpowiedziała tylko. 
-Dobra, idę się spakować-powiedziałem i poszedłem do pokoju. Zacząłem pakować wszystko do plecaka nie było tego dużo więc szybko skończyłem. Spojrzałam na zegarek była już prawie dziesiąta, ciekawe co będę teraz robił do południa...

Anna:

                                    Wyszedł... Westchnęłam... Popatrzyłam na swoją mentorkę, siedziała dalej ze stoickim spokojem popijając parujący napar.
-Coś się stało Anno?- usłyszałam głos pani Kino
-Tak...-odparła-...idę się przejść.-dodałam po chwili. Spacer na świeżym powietrzu dobrze mi zrobi. Poszłam do mojego pokoju po kurtkę, wzięłam ją i już byłam w drodze na dwór. Nie było zbyt ciepło, wiał mroźny wiatr, szczypiąc mnie w uszy i nos. Szaleńczo bawił się moimi włosami, wyglądały jak miliony małych nóżek, które wesoło tańczyły porwane rytmem muzyki. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Jak ja bardzo lubiłam przebywać na dworze, najbardziej wtedy gdy padał śnieg lub deszcz... W pewnej chwili niebiosa chyba usłyszałam moje ciche wołanie. Z chmur delikatnie zaczął prószyć śnieg. Jeden płatek... drugi... trzeci... teraz było ich już mnóstwo... Tańczyły razem z moimi blond kosmkami na wietrze. Świat zaczął powoli zatapiać się w białej, śniegowej pierzynce. Piękny widok. Wzięłam głęboki oddech, mroźne powietrze dotarło do moich płuc ożywiając mój organizm. Był to taki orzeźwiający zastrzyk energii. Czułam się wspaniale... dawno nie czułam się taka lekka, wolna. Zaczęłam iść w stronę mojego ulubionego miejsca. Tam mogłam pobyć chodź chwilę sama. Uciec przed bólem... cierpieniem... samotnością.... Nawet nie zauważyłam, że już dotarłam. Była to mała polana przykryta białym puchem. Na środku rosła wiśnia , która z każdą wiosną pięknie kwitła. Niedaleko płynęła rzeczka. Odgarnęłam rękawem śnieg, który spadł na leżący tak wielki kamień, na którym lubiłam przesiadywać. Zamknęłam oczy, do płuc naprałam mroźnego powietrza. Kochałam to miejsce, ten spokój, tą harmonię z naturą to, że nikt o nim nie wiedział, że nikt mi tu nie przeszkadzał. Nabrałam jeszcze więcej powietrza, nagle usłyszałam, skrzypienie śniegu pod stopami. ktoś się tu zbliżał... Jakim prawem ktoś tu przychodzi? 
-Ten kto tu idzie niech natychmiast odejdzie.-powiedziałam by ta osoba mnie usłyszała. Otworzyłam oczy i zobaczyłam... Yoh... odchodził, musiał przyjść tu za mną, a ja go skrzyczałam, on mi przecież pomógł...
-Yoh... Zaczekaj...-powiedziałam cicho, nie wiem czy mnie usłyszał. Odwrócił się, zobaczyłam w jego oczach... ból... zabolało go to... 
-Yoh usiądź...-odparłam po chwili myślenia i gestem ręki pokazałam miejsce koło mnie. Przez chwilę miał zakłopotana minę, może nie wiedział co ma myśleć. Najpierw go wyganiam, a później zapraszam. (biedaczek) Stał tak jeszcze chwilkę, w końcu zdecydował, że przysiądzie się. Usiadł koło mnie, cały czas się mi przyglądał. Może powinnam coś powiedzieć. Hmm... Chciałam się już go spytać, o której ma pociąg, ale to on przerwał ciszę.
-Kiedy Cię znów zobaczę?- spytał, a ja... no właśnie nie wiedziałam co mam powiedzieć, on... chciał mnie widzieć... Uśmiechnęłam się bezwiednie... Nie wiem... Yoh... Nie wiem...
                              
* * *

"Nas, tych,
którzy żyją jedną chwilą.
Jak gdyby była tą ostatnią.
Nie zmorzy wieczny sen."
Nieuchwytni
CarpeDiem

5. "Niebieska piosenka..."



                       Witam to już moja 5 notka, mam nadzieję, że się podoba. W tym rozdziale poznacie moją siostrę(Time).  Piszę to dla Was, nie tak sobie więc mam nadziej na komentarze(i te dobre i złe). Więc dojedzcie szybko obiadki i zaczynamy.(u mnie jest pora obiadowa):

 * * *

"...
I tak będziemy stali,
aż w tej niebieskiej sali
do walca zaczną grać.
Ja wtedy z pierwszym taktem
poproszę Cię i raptem..."

* * *

                       Na dworze już dawno zapadł zmrok, księżyc leniwie wdrapał się na nieboskłon by swoim naturalnym światłem, rozświetlać ciemną noc. Chodź nie był sam, na niebie świeciły miliony gwiazd. Ziemia powoli kończyła swój codzienny obrót, a Słońce wstawało na drugiej półkuli, by pierwszymi promieniami obudzić jej mieszkańców. Porządek ... i harmonia...
                       W pewnym małym miasteczku w Japonii zwanym Izumo, domownicy byli już gotowi do wspólnej kolacji.

* * * 

Anna:

                       Chciałam tylko jak najszybciej zjeść i skierować się do swojego pokoju. Byłam bardzo wyczerpana, powieki same się zamykały pod własnym ciężarem. Powoli usiadłam przy stole, był obficie zastawiony, gdyż wiele osób mieszkało w posiadłości. Pani Kino szkoliła niewidome sieroty na media. Sama też straciła wzrok podczas wojny. Pomagała tym dziewczyną zaaklimatyzować się, by nie czuły się niepotrzebne i samotne. Uczyła także mnie, chodź ja nie miałam problemu z oczami, ja widziałam nawet za dużo...
Koło mnie usiadł Yoh. Jego myśli były chaotyczne, niepoukładane chciałam ich nie słuchać, były one są przecież jego prywatnymi przemyśleniami lecz nie potrafiłam nad tym zapanować. "Ciekawe czy już dobrze się czuje? Boże to było straszne. Może powinienem się odezwać. Czemu ja nie potrafię rozmawiać z dziewczynami?"  W tym momencie westchnął w geście zrezygnowania.
-Dobrze się czuję.- odparłam po chwili namysłu...

Yoh:

                       Że co?! Skąd ona wiedziała, że chciałem właśnie teraz o to zapytać? Nic nie rozumiem. Naprawdę nie potrafię rozmawiać z dziewczynami. ( Spokojnie Yoh, dowiesz się w swoim czasie o co chodzi[wredny uśmieszek].) Nie wiedziałem jak zapanować z tym natłokiem retorycznych pytań. Kurczak...
-Spokojnie Yoh- usłyszałem cichy szept czarnookiej. Z kąt ona znowu wiedziała. No tak jestem roztrzęsiony, ale skąd...? Hmm... Może zdradza mnie wyraz twarzy? (Oj Yoh główkuj dalej) Nie, to nie to... Przecież nie odczytałaby z niego pytania.(No, no dalej Yoh, dalej[zaciesz, zrozumiał]) Chyba, że dziewczyny potrafią czarować. W tym momencie oczy zrobiły mi się wielkie jak pięciozłotówki. Wyobraziłem sobie Annę jako super bohaterkę. (Yoh... [przejeżdża ręką po twarzy w geście zrezygnowania]). Nie, Yoh ogarnij się. Karciłem się w myślach. Zaraz głowa mi pęknie z tego wszystkiego... 
                       Gdy ja spierałem się z własną wyobraźnią, która za Chiny (ani za Japonię) nie chciała mnie słuchać i wymazać ten obraz z pamięci...(postukaj w swoją śliczną główkę może wyleci^-^) Zauważyłem, że dziewczyna wstaje kierując się na górę. Chciałem iść za nią, ale w ostatnim momencie zatrzymała mnie babcia,(nie ładnie babciu, nie ładnie) chwytając mnie za rękę.
-Wnuku ona chce być teraz sama, a po za tym nie tknąłeś kolacji.- powiedziawszy to puściła moją rękę i pokazała na pusty, (czysty, bo nic nie wszamał) talerz. 
-Przecież, nie chcemy powtórzyć incydentu z przed roku.-dodała odchodząc(pa, pa... wróć do nas..., ale później...). No tak nie chciał bym tego powtarzać. Wtedy nic nie zjadłem, bo chciałem spędzić cały dzień na dworze. W nocy lunatykowałem, chodząc po domu bełkotałem coś w tym stylu: "Duchy, duchy, duchy zjadły mi żołądek.'' Tata mówił, że próbował mnie ocucić, ale bez skutecznie. Dalej chodziłem po korytarzu śpiewając:"Duchy, duchy, duchy zjadły mnie..." Przy czym rytmicznie dogrywał mój brzuszek. Burczenie było tak głośnie, że obudziło wszystkich domowników, tych żywych i mniej...(Chodzi tu o duchy jak by ktoś się nie połapał...) Heh... Na samo wspomnienie tego wydarzenia humor mi się poprawił. Szkoda tylko, że ona jest smutna, a ja nie wiem jak jej pomóc. Westchnąłem... 
                       Zabrałem się jedzonka jajecznicy, nie jest aż taka dobra jak mamy, ale co się dziwić po jajkach przygotowywanych przez duchy? No właśnie! Dodam, że to były stare duchy... nie, nie chodzi tu o to, że jak umarły były dziadkami/babciami[wybierzcie sobie płeć], tylko, że już dawno umarły... Były z nimi dwa kłopoty: Po pierwsze na samym począteku trzeba było im wytłumaczyć jak korzystać z kuchenki i, że patelnia nie jest bronią...  Chodź można było stwierdzić, że jednak tak, widząc babcie ganiającą po całym domu z wyżej wymienionym przedmiotem do smażenia dwa duchy. Po dłuższym namyśle to babciowatyom bronią mogła być każda rzecz w zasięgu jej dłoni(czyt.: wałek do ciasta, tłuczek do mięsa, waza Keiko...itp) np.: mną(czemu oni torturują Yoh. Najpierw dziadek i treningi, a teraz babcia Kino i jej...[przedmiot wybierz z propozycji wyżej] T-T) Aż ciarki przeszły mnie po plecach na samą myśl... Brr... 
                       Zjadłem grzecznie jedzonko i odniosłem talerze(użyłam liczby mnogiej gdyż Yoh wyniósł nie tylko swój talerz, ale i Anny.) Ciekawe co teraz robi?  Pomyślałam i skierowałem kroki na górę. Usłyszałem cichą (i to bardzo cichą) muzykę. Dochodzącą z pokoju, w którym nie dawno byłem z Anną.(uszom Yoh nie umknie żadna melodia) Zapukałem... nic... Znowu zapukałem...tym razem też odpowiedziała mi cisza... Chciałem powtórzyć czynność jeszcze raz, ale...
                                              
Anna chyba chciała otworzyć mi drzwi, gdy to zrobiła zaliczyłem glebę. Gdyby w ostatnim momencie nie odeszła kilka kroków na pewno bym na nią wpadł.

Ja: Rada na przyszłość nie opierać się o drzwi pokoju, w którym ktoś jest... Zapisz to moja siostro.
Time: Zaraz, zaraz... [Pisze SMS-y]
Ja: [Groźny luk na nią]. 
Time: Dobrze, dobrze... [Chowa szybko telefon za plecy i  pokazuje ząbki]
Ja: [Kręci głową z politowaniem] Dobrze wracajmy do naszych bohaterów.

                         Zacząłem leniwie podnosić się z ziemi, ale się zbłaźniłem. Zrobiłem się strasznie czerwony.Kurczak... Co ja mam teraz powiedzieć... Pospiesznie zacząłem szukać odpowiednik słów.
-No wiesz... Yyy... Ten, tego... Usłyszałem muzykę i no wiesz...- bełkotałem. Spojrzała na mnie, ja zaś zrobiłem to samo lecz popatrzyłem na mną. Była już przebrana...(pamiętacie była w krwi) W tym momencie ona zaczęła się... Śmiać?... Ten śmiech był dla mnie lekarstwem na wszystko...
                                                                

Anna: 

                          Zaczęłam cicho chichotać... Chichotać?!... Ja?! Mój pierwszy śmiech... W tym momencie spojrzałam na Yoh. On też się śmiał, sam z siebie... Szczerze się uśmiechnęłam, Ciemnooki zrobił to samo.
-Wejdź, przecież nie będziesz stał w progu.- powiedziałam po chwili namysłu. On zaś wszedł i usiadł na moim łóżku po turecku. Zrobiłam to samo.
-Co to za piosenka, którą puściłaś?-spytał.
-Bardzo ją lubię, posłuchaj.-odparłam włączając głośniej muzykę.
-Piękna...- powiedział cicho...

* * *
"...
Zaczniemy wirować, wolniutko walcować
I kręcąc się kręcić na palcach na pięcie
Troszeczkę bezmyślnie jak wiosną przebiśnieg.
Ty nieco szalona, cóż - żona to żona
I w mojej Twa ręka, niebieska piosenka
Za serca nas chwyta niebieska muzyka."

"Niebieska Piosenka"
Grzegorz Tomczak

wtorek, 18 września 2012

4. Nowy/a przyjaciel/ółka...



                                          Nikt nigdy nie wie jak potoczy się jego egzystencja. Czy życie postawi na naszej drodze osobę, która zmieni nasze postrzeganie rzeczywistości, choć wierzymy, że jest to niemożliwe? Jedna wielka niewiadoma, którą każdy człowiek chciałby zgłębić.
                              Świat, nieskończona pustka... a może jest coś w nim co daje choć małą iskierkę wielkiego szczęścia? Rodzina to małe światełko w tunelu, nasza własna oaza po środku pustynnego żaru rozterek serca, które chcemy by trwało, byśmy nigdy nie zostali sami. Każdy także chciał by mieć przyjaciela, kogoś komu mógłby się wygadać, ktoś kto pomógłby przezwyciężyć wszelki strach i ból...ale.. Co się dzieje z naszym życiem, kiedy to wszystko zniknie? Czy serce przestanie bić kiedy nie ma dla kogo? Może po prostu znikniemy z tego świata nic po sobie nie zostawiając? Może cierpieć będziemy resztę życia w ukryciu zapomniani przez świat? Nikt nigdy się tego nie dowie, puki sam nie przeżyje utraty wszystkiego w co wierzył... wszystkiego co miało jakikolwiek sens...

Anna:

                               Każdego dnia budzisz się, a wokół nic niema. Nie masz gdzie się podziać, chodź masz swój własny dom. Wmawiasz sobie, że jesteś komukolwiek potrzebna, a tak naprawdę jesteś tylko pyłkiem na wyjściowej marynarce świata. Podobnym do tych wszystkich innych pyłków we wszechświecie. Więc po co nam istnieć w pustce? 
                              Sekundy zamieniają się w minuty, minuty w godziny, godziny zaś w dni... dni w lata... Ktoś mógł by powiedzieć "To się nazywa porządek, czas płynie w wyznaczonym kierunku. Po nocy leniwie wstaje dzień, a po dniu zapada noc. Po każdej zimie jest czas na wiosnę... po wiośnie, lato jesień i znów czas na zimę... Zwierzyna leśna zapada w sen zimowy, by przy pierwszych roztopach, pojawieniu się małych białych czapeczek na zielonych łodyżkach, które tak łapczywie chwytają pierwsze promienie wiosennego słońca zwanych przebiśniegami , wstać i żyć pełnia, każdym dniem przygotowując się na kolejne pojawienie się białego puchu...  "  I tak cykl wszechświata mógłby krążyć w nieskończoność, lecz czy życie ludzkie, życie człowieka też jest takim cyklem powtarzania? Z jednej strony tak... rodzimy się by umrzeć, umieramy by zwolnić miejsca nowemu pokoleniu i tak świat mógł by biec w nieskończoność aż po swój własny koniec...
Lecz z drugiej strony, życie każdego człowieka jest inne, każdy z nas ma w nim swoje miejsce...
                          
                                                             * * *

                              -Nie puszczę.. Obiecuję....- usłyszałam cichy, zapłakany głos... W tej samej chwili ból zaczął leniwie opuszczać moje ciało. Stawałam się wolna... Powoli, w ślimaczym tempie zaczęłam czuć się lepiej. Otworzyłam delikatnie, ciężkie powieki. Nad sobą zobaczyłam jakąś postać, chodź na początku nie wiedziałam kim jest, cały świat przede mną był rozmazany. W pewnym momencie ostrość zaczęła powracać. Moim oczom zaczął pojawiać się obraz otaczającego świata. Zobaczyłam jego... chłopak miał zapłakane, czerwone oczy, w których zobaczyłam... troskę? Tak, troskę..., ale jak to? Ktoś troszczył się o mnie? Dlaczego? Przecież ja nie jestem tego warta? Nie warta zachodu, nic nie warta... opuszczona... przez tych, na których mi zależało..., ale sama byłam sobie winna, ten... ogień... Jedna samotna łza spłynęła mi po policzku, na samą myśl o rodzicach, co ja zrobiłam?
-Anna...- usłyszałam cichy szept, który wyrwał mnie z rozmyśleń. Ja tylko odwróciłam głowę w jego stronę... nic nie powiedziałam...
-Jak się czujesz?- spytał ocierając rękawem bluzy mokre od łez policzki. Mówił dalej, lecz ja dalej milczałam. On zaś spuścił wzrok i posmutniał, nic więcej nie powiedział...

Yoh:

                             
                              Spuściłem wzrok, co miałem więcej powiedzieć jeżeli ona nie chciała odpowiadać? Bezwiednie ścisnąłem mocniej jej rękę. Chyba dopiero teraz zauważyła nasze splecione dłonie, gdyś szybko na nie spojrzała. Gdy to zrobiła, posmutniała, a w jej oczach zobaczyłem... troskę... ale jak to troskę? Przecież mi nic nie jest... W pewnej chwili uwolniła się z uścisku mojej dłoni, wstała i skierowała się w stronę szafki. Nie wiedziałem o co chodzi... Nagle zauważyłem, że wyjmuje z niej butelkę wody utlenionej, gazę jałową i bandaż. Pomyślałam, że chce przemyć swoje rany. Ona zaś usiadła koło mnie na podłodze, chwyciła moją rękę tą którą chwile temu przymała w swojej dłoni. Popatrzyła na jej stronę zewnętrzną, wtedy wiedziałem już po co jej te wszystkie środki opatrunkowe. Miałem na niej pięć głębokich ran po paznokciach. Musiała naprawdę mocno ściskać. Zaczęła przemywać ją delikatnie, strasznie piekło, ale nie chciałem nic mówić. Było mi głupio, na pewno miała wyrzuty sumienia. Po zdezynfekowaniu zabrała się za opatrywanie. Robiła to z taką gracją, czułością... Gdy skończyła popatrzyłem w jej oczy, w tedy dostrzegłem w niej piękno. Wielkie prawie czarne oczy, niesfornie ułożone blond włosy i jasna cera... W tej chwili do pokoju weszła babcia.
-Wszystko dobrze dzieci?- spytała z troską w głosie.
-Tak proszę pani.- odparła cicho, trochę zachrypniętym od płaczu głosem Anna.
-To się cieszę. Anno zaparzyłam Ci zioła, zejdźcie na dół, jedzenie czeka już na stole.-powiedziała po czym skierowała się ku drzwiom wyjściowym. Spojrzałam jeszcze raz na blondynkę.
-Chodźmy...- powiedziałem krótko, po czym zrobiliśmy to samo co przed chwilą babcia.
szliśmy w ciszy po schodach słuchając rytmicznego skrzypienia pod naszymi stopami. 
Weszliśmy do jadalni... Spojrzałem w stronę idącej powolnym krokiem blondynki, wtedy poczułem, że wreszcie spotkałem kogoś kto jest taki jak ja...skrywa w sobie samotność, ból, żal, ale i... radość, nadziej na lepsze jutro... Prawdziwą przyjaźń...

                                                         * * * 

 "Żyje się chwila, a czas jest tylko przezroczystą perłą wypełnioną oddechem.."
                                            Halina Poświatowska

czwartek, 13 września 2012

3. Tyle uczuć... tyle bólu...


                                          Światło słoneczne zaczęło tracić na sile. Słońce chowało się leniwie za horyzontem. Świat zaś z minuty na minutę zaczynał utulać się do snu. Kwiaty, zamykały powoli swoje kielichy. Wszelka zwierzyna leśna zrobiła to samo, chowają swoje łepki w norkach. Dziś był wyjątkowo piękny wieczór. Na niebie rozmytych było wiele barw, dając niesamowity efekt, tak jakby, ktoś każdego wieczoru pociągał wielkim pędzlem po błękitnym nieboskłonie.
Yoh:
                                                    * * *
                            Oczy, jej oczy. Czerń, czerń w jej oczach.
                                                    * * *
                            Patrzyłem głęboko w oczy blondynki. Czułem jakbyśmy byli złączeni. Złączeni, w jednym ciele, w jednej duszy. Spojrzeniu przeszywającym nas na wskroś. Czułem to co ona, nasze oddechy... miarowe... spokojne...  Czułem rozpalający się w jej sercu płomień nadziei. W pewnej chwili moje ciało przeszył straszliwy ból... ból nie do opisania. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem wykrztusić nawet jednego słowa, nawet najcichszy szept nie mógł wydostać się z moich ust... Nagle zauważyłem, że po jej policzkach płynie krew. Strasznie się przeraziłem, w tym samym momencie ocknąłem się z transu... Dziewczyna  zaś dalej stała w bezruchu, wzrok miała nieobecny... prawe... pusty...
Złapałem dziewczynę za ramiona i leciutko potrząsnąłem.
-Co się stało?!- wrzasnąłem, lecz ona nic nie odpowiedziała.- Proszę, powiedź coś!- ...i nic...-Proszę! Martwię się!- nie mogłem opanować narastających we mnie emocji. Łzy bez zgody spływały po twarzy...
-Boże, znowu... Yoh zaprowadź Annę na górę. Już!!!- "znowu", czyli to nie pierwszy raz. Matko, ile ta dziewczyna musiała przejść. Spojrzałem w jej stronę stała w tej samej pozycji co wcześniej w pewnej chwili zauważyłem, że... mdleje... Złapałem ją w ostatnim momencie... Jezu... była taka delikatna... bezbronna...
-Yoh rusz się!!!- z tych rozmyśleń wyrwał mnie głos babci. Ja tylko machnąłem głową i wziąłem Annę na ręce. Zaniosłem do pokoju, który był najbliżej słodów. (Przecież nie wiedział, który należy do blond dziewczyny). Położywszy ją na łóżku, usiadłem obok czarnookiej. Bez przerwy patrzyłem na nią, nie wiedziałem co mam zrobić. Spuściłem głowę... Nagle zaczęła się ruszać, ale po chwili poruszanie zmieniło się w rzucanie na łóżku. Lecz nie było to spowodowane przez koszmary, ale jak by jakaś niewyobrażalna siła targała dziewczyną na lewo i prawo... Jej usta i oczy otworzyły się bardzo szeroko, wargi zaczęły delikatnie się poruszać... wydobył się z nich niewyobrażalny dźwięk... krzyk nie z tego świata... Dziewczyna nie przestawała krzyczeć, po jej rękach, nogach i policzkach spływała krew... Ona nie może tak cierpieć, chciałem wziąć cały ten ból na siebie by jej ulżyć... Ona zaś wbijała swoje paznokcie w pościel...
-Co mam zrobić?! Co mam do cholery zrobić?!- krzyczałem. W końcu coś wpadło mi do głowy. Wziąłem dziewczynę za rękę, wiedziałem jak to jest być sam... Sam ze swoimi problemami, cierpieniem... Blondynka zacisnęła bardzo mocno swoje palce na mojej ręce. Pozwoliłem jej na to, może chociaż tak mogę pomóc... Zaciskała coraz bardziej, jej ciało dalej było rzucane na wszystkie strony. Wyglądało tak jak by była opętana przez jakieś złe siły. Teraz to jak zacisnąłem uścisk naszych dłoni...
-Nie puszczę... Obiecuję...- powiedziałem szeptem przez łzy. spojrzałem w jej oczy... a płomyk, który zaczął płonąć wtedy kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem, wzmocnił się... Zobaczyłem błysk w jej oczach w tej chwili krzyki... ucichły...
                             
                                               * * *

                         "Nie potrafisz żyć bez człowieka, który Cię lubi, dla którego jesteś wart wielu zachodów, który dzieli z Tobą radość i ból, w sercu którego masz zapewnione trwałe miejsce. Bez człowieka, któremu możesz zaufać; człowieka, który się o Ciebie troszczy, człowieka, u którego jesteś zawsze serdecznie witany."
                                       Phil Bosmans
                                  "Szczęście we dwoje"

wtorek, 11 września 2012

2. Pierwsze spojrzenie...

Yoh:

                                 Samotność to coś co pochłania mnie całego. Głucha cisza, która nie pozwala mi normalnie żyć. To zaczęło się gdy miałem 6 lat, mój pierwszy dzień w szkole. Nikt nigdy mnie nie rozumiał, wszyscy dookoła śmiali się ze mnie, że niby "Gadam do siebie". Nikt nie rozumiał, że potrafię rozmawiać z duchami, nikt nigdy nie rozumiał, nie rozumiał mnie...

                                 Z rozmyślań wyrwał mnie głos dziadka dobiegający z korytarza.
-Yoh zaraz spóźnisz się na pociąg, Kino nie będzie zadowolona.- O kurczak babcia, na samą myśl przeszły mnie dreszcze. Od czubka głowy po palce u stóp (aż powędrowały pod ziemię tam zaś szturchały mrówki, dżdżownice i inne tego typu stworki żyjące w glebie).
                                 Usłyszawszy to szybko ubrałem kurtkę, buty wziąłem plecak i pobiegłem na przystanek. Zobaczyłem, że za mną leci jakiś duch. Zapewne dziadek wysłał go by mnie pilnował.

Anna:

                                 Życie potrafi dogłębnie ranić człowieka. Każdego mieszkańca świata dosięga ból, ale nie chodzi mi o ten fizyczny lecz psychiczny. Pierwszy z nich nie jest nawet w połowie tak dotkliwy jak ten, którego czujemy w środku. Ludzie nie wytrzymują tak głębokiej rany na sercu, więc nie jest możliwe by jedna osoba zniosła ten niewyobrażalny ból całego świata..., a jednak jest ktoś, dla kogo strach, smutek i nienawiść nie są obce i to od najmłodszych lat.
                                            * * *
                                 Czemu życie jest takie okrutne? Nie dam dłużej rady...
                                            * * *
                                 Z tym właśnie zmagam się codziennie, bez nawet jednego dnia wytchnienia. Od kiedy miałam 6 lat, te myśli nie odstępowały mnie na krok, więc przez te trzy lata trochę się uodporniłam na ból. Choć są chwile gdy nie dale sobie rady...
                                            * * *
                                Wstałam o godzinie 6:00, gdy otworzyłam oczy poczułam okropny ból, jeszcze większy niż zazwyczaj. Musiało stać się coś naprawdę złego... Poszłam do łazienki by się przebrać i wziąć krótki prysznic. Wchodząc do łazienki zobaczyłam w lustrze iż po moim policzku płynie krew. Szybkim ruchem starłam wyżej wymienioną szkarłatną ciecz. Po kąpieli skierowałam się do jadalni by zjeść śniadanie i wybić kubek zielonej herbaty z jaśminem, ona zawsze uspokajała choć na chwilę ból, który tak bardzo nie dawał mi spokoju. W pomieszczeniu spotkałam moją mentorkę.
-Witaj Anno. Ciężka noc, prawda?-brzmiało tak bardziej jak stwierdzenie niż pytanie, ale z czystej grzeczności trzeba odpowiedzieć.
-Witam. Tak, było ciężko, ale dam radę.
-Wiem moja droga. Jesteś naprawdę silną, inteligentną i rozsądną dziewczyną jak na swój wiek. Odwrotnie niż mój wnuk, ale do rzeczy. Wiesz o co mi chodzi?- odparła, a ja wiedziałam przekazała mi wszystko telepatycznie.
-Więc jak Anno?- spytała po chwili milczenia.
-Dostosuję się. - odparłam krótko i skierowałam się w stronę kuchenki, gdzie wstawiłam wodę na mój ulubiony orzeźwiający napar.

Yoh:

                              Razem z moim duchem ochroniarzem weszliśmy do pierwszego wolnego wagonu (tak właściwie to Yoh wszedł, a duszek wleciał ). Usiadłszy pogrążyłem się we własnych rozmyślaniach.
                              Nie wiem czy trochę nie przesadzają z tym, że chcą żebym miał żonę w tak młodym wieku. Bądź, co bądź nie powiedzieli, że od razu mam się żenić. Może po prostu mam ją poznać. Kurczak, przecież ja nie potrafię rozmawiać z dziewczynami.
-Hmm...
-O czym tak myślisz?- spytał duch
-Myślę jaka ona jest.-odparłem-Tak przy okazji to jestem Yoh.-powiedziawszy to uśmiechnąłem się serdecznie.
-Ja jestem Amidamaru.- powiedział z uśmiechem- Nie martw się Yoh, na pewno nie jest taka zła.-dodał po chwili.
-Dziękuję Amidamaru.- reszta podróży minęła nam w milczeniu.
                                          * * *
                             -Yoh wstawaj!. Yoh!!... YOH!!!...-usłyszałam, że ktoś głośno krzyczy mi do ucha. Strasznie się wystraszyłem z tego powodu i spadłem z siedzenia w wagonie (biedna główka Yoh T-T).
-Auć!!- powiedziawszy to zacząłem masować obolałą część ciała, -Kurczak to naprawdę bardzo bolało.- dodałem po chwili, oczywiście z wielkim uśmiechem na ustach.
                                          * * *
                             Gdy wyszliśmy z pociągu skierowaliśmy się od razu w stronę Osorezańskiej rezydencji Asakurów. Dalszą drogę szliśmy w milczeniu. Dotarliśmy, a ja zapukałem. Otworzyła mi moja babcia.
-Cześć babciu!- powiedziałem machając ręką.
-Wejdź wnuku, obiad jest już na stole.- powiedziała, po czym skierowaliśmy się do jednego z najważniejszych pomieszczeń w domu, zwanego potocznie jadalnią.
-Jedź!- powiedziawszy to podeszła do schodów.
-Anno zejdź tu do nas!- odparła głośno by dziewczyna ją usłyszała.
Chwilę później usłyszałem ciche skrzypienie starych schodów. Wyżej wymienione odgłosy stawały się coraz  głośniejsze to znaczy, że postać nimi schodząca była coraz bliżej. Wstałem z krzesła,  w progu pojawiła się niewysoka blond włosa dziewczyna. Miała na sobie jasne kimono... W tym momencie popatrzyła się na mnie swoimi wielkimi czarnymi oczami, w których zauważyłem... ból?
                  

              
                                                  * * *
                             "Czy wszystko pozostanie tak samo, kiedy mnie już nie będzie? Czy książki odwykną od dotyku moich rąk, czy suknie zapomną o zapachu mojego ciała? A ludzie? Przez chwilę będą mówić o mnie, będą dziwić się mojej śmierci- zapomną. Nie łudźmy się, przyjacielu, ludzie pogrzebią nas w pamięci równie szybko, jak pogrzebią w ziemi nasze ciała. Nasz ból, nasza miłość, wszystkie nasze pragnienia odejdą razem z nami i nie zostanie po nich nawet puste miejsce. Na ziemi nie ma pustych miejsc."

                                        — Halina Poświatowska
                                     "Opowieść dla przyjaciela"
               

poniedziałek, 10 września 2012

1. Początek, dzieciństwo rzecz święta...


                                       Życie ludzkie jest jednym wielkim teatrem, w którym jakaś niewyobrażalna siła, nieznany wróg pociąga za sznurki. Nigdy nie wiemy co przyniesie  i jak potoczy się nasza egzystencja. Każda sekunda zmienia świat nie do poznania. Ważne jest tylko by potrafić odróżnić dobro od zła. 


Ona:



                                  Nazywam się Anna Kyoyama, mieszkam razem z moją mentorką w japońskim mieście zwanym Osorezan.                                 Ciemność, ciemność przed oczami i w głębi mojego umysłu... Skąd te głosy w mojej głowie? Czemu mając otwarte oczy nie mogę nic dostrzec? Cicha, głucha cisza i znowu słyszę te głosy... 


"To było piękne zabójstwo."


"Przecież nic się nie stanie, gdy wypatroszymy tego kota. Hehe..." -Krwawe wizje


" Zostawcie moje dziecko!" 


"Mamo nie odchodź, ten pan ma nuż!" - strach.


"Nie chcę być z Tobą jesteś żałosna." - zranione serca. 

                                 I znowu obudziłam się cała zalana potem, ale coś tym razem się zmieniło. Czyżbym dalej spała? Czemu dalej słyszę i czuję ból tych wszystkich ludzi. Głowa mi zaraz pęknie...           I tak właśnie zaczęła się moja przygoda z Reishi(tak to się pisze?). Chodź nie zaliczam jej do tych najprzyjemniejszych.                     

On:


                                   Nazywam się Yoh Asakura i mam 9 lat. Najważniejsza w moim życiu jest rodzina, uśmiech i oczywiście chesburgery (a jak by inaczej). Mieszkam razem z rodzicami i dziadkiem w Izumo.                                                     

                                   Zaczął się piękny, słoneczny dzień, a mi tak strasznie nie chciało się wstawać. Otworzywszy jedno oko spojrzałam na zegarek była godzina 9:00, więc za chwile przyjdzie dziadek i w jakiś bezlitosny sposób ściągnie mnie z łóżka (biedny Yoh T-T, przecież on nic złego nie zrobił). Przecież ja nic złego nie zrobiłem (no właśnie mówię),ale jak tu spierać się z moim kochanym dziadziusiem.T-T Chyba, że komuś życie nie miłe, albo chcę wzbogacić siebie o pięknego fioletowego siniaczka.Chcąc, nie chcąc musiałem wygramolić się z pod cieplutkiej pierzynki i pożegnać krainę snów na kolejne kilkanaście h. Przeciągnąwszy się jeszcze kilka razy dla całkowitego z snów wstania (z martwych wstania, ALLELUJA. Przepraszam, ale musiałam udzielają mi się nadchodzące święta... NIE, nie Bożego Narodzenia, ani międzynarodowego dnia ziemniaka lub noszenia jednej skarpetki, chodź to święto jest naprawdę AMERYKAŃSKIE[czyt.Fajne, Bomba itp.]... NIE... Tylko nadchodzących świąt Wielkanocnych, wiecie wielkanocny zajączek, koszyczki ze święconką i najważniejsze malowane jajeczek zwanych pisankami). Wtedy do pokoju wparował dziadzio(jak by był u siebie...), mając już w gotowości takie małe duszki liści, za którymi tak bardzo przepadałem.T-T                       
- Witam Cię mój wnuku!
- Cześć dziadku! - powiedziałem oczywiście pokazując ząbki.
- Mam dla Ciebie dobrą wiadomość, dzisiaj nie ma treningu... -  NIE MA TRENINGU!!! To najwspanialszy dzień w moim życiu i oczywiście jak przystało na troszkę nierozgarniętego dziewięciolatka zacząłem biegać w kółku po moim pokoju z radości. Bo jak tu się nie cieszyć, wstając rano widząc siebie i goniących mnie małych shikigami dziadka na treningu aż tu nagle mówią Ci, że masz wolne.(jeżeli jesteście mojego zdania to ta scena musiała wyglądać naprawdę AMERYKAŃSKO[czyt. ... tłumaczenie kilkanaście linijek wyżej] )      
-Yoh... Yoh... YOH!!!- krzyknął dziadek i wtedy się ocknąłem, kończąc mój rytualny taniec szczęścia. - Tak, dziadku. -  mówiąc to stanąłem przed nim by usłyszeć co ma mi do powiedzenia. Modląc się po cichu by nie dostać kary za swoje zachowanie.
- Słuchaj Yoh to, że masz dzisiaj wolne to nie znaczy, że będziesz leniuchował cały dzień. masz zadanie do wykonania. - gdy skończył, zmieniłem trochę wyraz twarzy, to było zbyt pięknie, by było prawdziwe.
- To co mam robić? - spytałem z myślą, że może nie będzie tak strasznie.
- Na początek spakować się, następnie zjawić się na dole za... - spojrzał na zegarek - ...15 minut.
- Dobrze.- odparłem nie dopytując się o co chodzi, przecież dowiem się za kwadrans. Zacząłem się pakować, nie trwało to długo, więc postanowiłem poleżeć jeszcze te 5 minut. Nie wiadomo przecież co takiego wymyślił dziadek. Gdy owy czas minął, zacząłem pomału wleć się po schodach z plecakiem tak gdzie powinien być (czyli w szafie...^-^ heh nie no żartuję), do naszej rodzinnej jadalni. Prawdopodobnie dziadek jest właśnie tam, gdyż jest pora śniadania. Na myśl o jedzeniu zaburczało mi w brzuchu, więc przyspieszyłem kroku.-Witam wszystkich!-powiedziałem radośnie z bananem na ustach wchodząc do pomieszczenia.-Witaj synu.- powiedziała mama przytulając mnie mocno.                  
- Więc tak Yoh. Razem z babcią i Twoimi rodzicami wybraliśmy Ci już żonę. - powiedział, wtedy coś mnie tchnęło, że CO?!.
- Co?!- wrzasnąłem po chwili milczenia, teraz na głos.
- Jaką żonę, dziadku! Ja mam dopiero 9 lat! - nie mogłem się opanować, ale sam nie wiedziałem też jak inaczej zareagować. 
- Yoh! Nie wydzieraj się tak. Zaraz mi uszy odpadną! - powiedziawszy to zatkał dłońmi uszy.
- Przepraszam - odparłem jednocześnie po smutniejąc.
- Jak już mówiłem, dziś poznasz swoją przyszłą żonę. Dlatego właśnie kazałem Ci się spakować, jedziesz do Osorezan, tam ją poznasz. Jest ona pod opieką Twojej babci, więc reszty dowiesz się na miejscu.
- Siadajcie wszyscy, śniadanie na stole. - powiedziała z promienistym uśmiechem na ustach mama. na to właśnie czekałem, jedzonko. Od razu zabrałem się za pałaszowanie pyszniutkiej i cudownie pachnącej jajecznicy. Śniadanie minęło w milczeniu, gdy wynosiłem talerz do kuchennego zlewu usłyszałem głos dziadka.
- O 11:00 masz pociąg, do tej godziny masz wolne. - powiedziawszy to zniknął za drzwiami swojego gabinetu. Mi zaś nie zostało nic więcej jak tylko pójść do pokoju i wykorzystać ten pozostały czas na leniuchowanie.Położywszy się na łóżku, pogrążyłem się we własnych myślach.                                            Więc dziś poznam swoją przyszłą żonę. Ciekawe jaka ona jest? Może będzie chciała się ze mną bawić? Może nie będę czuł się już aż tak samotny?...


 * * *


No i to wszystko na dzisiaj mam szczerą nadzieję, że się podobało (modli się o to), no więc nie będę już zanudzać. Życzę miłego wieczoru i do zobaczenia.(Wiem, wiem skądś to znacie [wiadomości na TVN1]. :)